Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
  • Szukaj


     

    Znalazłem 168 takich materiałów
    Świętujemy 400 000 km – E34 525td 95r. Przebieg jak na ten rok jest podejrzanie niski ale jednak 100% oryginalny.
    E34 525td 95r. Przebieg jak na ten rok jest podejrzanie niski ale jednak 100% oryginalny.
    2 kwietnia 2015, 21:41 przez pat16077627 (PW) | Do ulubionych | Skomentuj (3)
    Źródło:

    własne

    Co widzą oczy placowego stacji paliw? – Stary, kultowy, poczciwy Trabancik.
Oryginalny silnik 2T o pojemności 500ccm, z roku 1989.
Ładnie sobie "prykał"....
    Stary, kultowy, poczciwy Trabancik.
    Oryginalny silnik 2T o pojemności 500ccm, z roku 1989.
    Ładnie sobie "prykał"....
    20 marca 2015, 9:32 przez vanBuuren (PW) | Do ulubionych | Skomentuj (3)
    Źródło:

    własne

    Nazywam się Janusz – Nazywam się Janusz. Kowalski Janusz. Piszę do internetu, żeby powiedzieć, że już mnie nosi. Nie mogę dłużej znieść tej ludzkiej zawiści, tej zazdrości, tego zaglądania sobie do kieszeni. A wszystko to przez samochód. Co ludzie mają do Passata? Dlaczego tak się śmieją z jego właścicieli? Niedawno sprawiłem sobie takie właśnie auto. Nie nowe. Na nowe, to wiadomo, tylko złodzieje mają, a ja jestem normalny człowiek, z pracy rąk żyję, nie to, co te letkusy przy komputerach i na jaki zarobiłem, taki mam. Złotówki kredytu na to nie wziąłem, to i teraz nie płaczę. Ale od jakiego czasu słyszę, że ludzie nie mogą przeżyć, że ja mam.Tak bardzo ich ten Passat uwiera. A zaczynało się tak dobrze...
Żeby nie skłamać, muszę powiedzieć, że żyje nam się całkiem nieźle. Na wiosce jesteśmy jednymi z lepszych. Domek mamy ładny, z ogródkiem, niedawno ze szwagrem żem go ocieplił styropianem piąteczką, na dach się dało nową blachodachówkę, co ją jeden znajomy za flaszkę odkładał z tych odrzutów z trzeciego gatunku, polbruk się położyło z tych foremek, co żem je na giełdzie kupił, altana do grilla się robi, w domu plazma el dżi stoi, no można powiedzieć przepych. A to co się dzieje od kiedy zamieniłem Tico na Passata TDI to już w ogóle szaleństwo. Od razu zauważyłem takie jakby większe uważanie wśród ludzi. Niestety, pojawiła się i zazdrość. Zresztą nie ma się co dziwić, jak się widzi kogoś taką furą, to oko jednak trochę bieleje. Ja tam nikomu nie zazdroszczę, daj im tam Boże, po co to się denerwować. A co, mi ubędzie od tego, że sąsiad ma lepiej?

Ale wracając do samochodu. Mój Passat to najlepszy wóz z najlepszym silnikiem pod słońcem, diesel 110-tka. Nie jakieś tam 90 koni dla pospólstwa, Danka, żonka, nawet chciała, bo widziała taniej, ale się uparłem i powiedziałem, że dziadować nie będę. Pamiętam jak dziś, jak pojechaliśmy z synem go oglądać do jednego handlarza. Miał na podwórku tych samochodów z pięć, ale albo jakaś francuszczyzna, albo włoskie badziewie, jakiś Ford wiadomo czego wort, he he, no i ten jeden jedyny Pasacik. Od razu widać klasę. Nadwozie karawan, kolor granat akryl, oryginalne kołpaki, tapicerka czarny welur i ten błyszczący znaczek VW na kierownicy. Słabo mi się zrobiło jak go zobaczyłem. Co prawda nigdy mi się kombi nie podobało, ale handlarz mówi, że to szczyt szpanu i za granicą nikt już sedana nie kupuje. Chłop kawał świata widział, to co się bedę z nim sprzeczał. Przebieg jedynie 152 tysiące. 100% oryginalny. Skąd wiem? Po pierwsze handlarz brał go dla siebie. Mówił, że nawet nie myślał o sprzedaży, bo jak jechał i go na trzech stacjach po drodze przy tankowaniu pytali czy nie sprzeda, to już wiedział, że trafił perełkę. Ale okazuje się, że jego znajomy akurat pozbywa się Audi A6 2.5 tdi kombi, interkuler, automat, no to skorzystał z okazji i przerzuca się na wyższą półkę. Audi A6...ech, może kiedyś. No więc dla siebie kręconego by nie brał. Poza tym przejechaliśmy się kawałek i jak przycisnął gaz do deski, to tylko czarno się za nami zrobiło, a mnie w welur wcisnęło. Pomyślałem: jakie odejście, jak ja tym będę jeździł? Sebek mówi:

- Tata, ale pocisk.

Nie ma to jednak jak 110-tka. Co prawda chłopak po przejażdżce przejrzał papiery i mówi, że tam w miejscu na moc jest wpisane 66 kW i to chyba jest 90 KM. Ale handlarz spojrzał na niego wrogo, potem z politowaniem pokiwał głową, wziął mnie za rękaw do tyłu samochodu i mówi:

- Panie, wyglądasz pan na inteligentnego faceta, toć jakby to nie było 110 to to "I" w napisie TDI by było srebrne, tak? A jakie jest? Czerwone, panie, czerwone. To Niemiec by sobie malował literki na klapie? Toć pomyśl pan chwilę.

I powiem że przekonał mnie tym argumentem. Co prawda jakaś pinda w okienku w rejestracji też mówiła, że to 90-tka, ale co ona tam wie. Zresztą, czy ja będę z bryfem na szybę naklejonym jeździł? Jest czerwone "I" na klapie i tyle w tym temacie.

Jak już tak stałem z tyłu to chciałem zobaczyć jak wygląda bagażnik. Niestety nie chciał się otworzyć. Handlarz mówi, że Niemiec miał obcierkę parkingową i klapa się lekko zakleszczyła, ale da mi puszkę towotu, żebym sobie krawędzie przesmarował. To powinno pomóc. Swój chłop.

No i najważniejsze - klima. Powiedziałem żonie, że co by to nie było, po Tikusiu klima musi być. I nie jakaś tam ręczna, bo to dla biedoty jest, ale full klimatronik. Więc pytam, czy jest, a handlarz:

- Panie, no w takim aucie by nie było? - prowadzi mnie do środka i pokazuje rząd przycisków nad dziurą po radiu. - Klima jest do nabicia, bo Niemiec nie używał, kupił, ale
wiecznie się przeziębiał i nie używał.

Widać ten germański naród tak różny od nas nie jest. Ja tam też nie zamierzam używać. A co to za problem szybkę sobie trochę opuścić, żeby świeżego powietrza wpadło? A tak, włączę klimę i od razu ile więcej spali! Kogo stać na takie fanaberie!?

Sporządziliśmy umowę, tzn. handlarz miał już gotową, wystarczyło podpisać. Nie bardzo ją rozumiałem, bo była po niemiecku, ale tam nad moim nazwiskiem było napisane Hans jakiś tam, czyli prawdę mówił ze od Niemca kupił. Później w wydziale komunikacji, jak się chwaliłem jaka to okazja mi się trafiła, pani się pytała gdzie byłem po to auto, to mówię, że tu i tu. A ona pyta, skąd je w Niemczech kupiłem, bo przecież osobiście musiałem być skoro jest umowa. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, pani się tylko roześmiała, pokiwała głową i poszła robić swoje. Skrzywiłem się tak lekko w uśmiechu i powiem, że do dzisiaj nie łapię tego żartu z moim wyjazdem do Niemiec.

Tego dnia jak wracaliśmy nowym nabytkiem do domu, to puchłem z dumy. Zajechaliśmy przed dom, Danka wyszła, fartuch otrzepała, złożyła ręce jak do modlitwy i mówi:

- Jezu jaki piękny. Toć to limuzyna.

Nie mieliśmy specjalnie większych potrzeb, bo to i mortadeli jeszcze zostało, i kaszanka nie ruszona, ale nie mogliśmy się powstrzymać i pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. No radość nas rozpierała po prostu jak wysiadaliśmy na parkingu. Miałem wrażenie, że wszyscy patrzą tylko na nas. Dla takich chwil się żyje. Zrobiliśmy zakupy i po raz pierwszy przekonałem się o zaletach kombi. Bagażnik wielki jak piwnica. Co prawda tej klapy jeszcze nie posmarowałem i za cholerę nie chciała się otworzyć, ale od środka, przez tylne oparcie, dało się wszystko spokojnie wrzucić, bo nie było rolety. Tzn. podobno była, ale handlarz miał ją u kolegi w warsztacie, potem miał dosłać, ale mówił że pomylił adresy. Potem dzwoniłem jeszcze kilka razy, ale już nikt nie odbierał, a potem był tylko nagrany głos, że abonent ma wyłączony telefon. Pewnie pojechał za granicę. Głupio mi się zrobiło, że bym go na koszty romingu naciągnął i dałem sobie spokój. W sumie bez tej rolety jest dużo wygodniej, bo to i sięgnąć można swobodnie, i przez szybę widać jaki piękny kufer ma nasze autko. A jak będę wiózł bosza od szwagra to się wsunie pod siedzenie i też będzie dobrze.

Niestety kilka dni później przeżyłem spore załamanie nerwowe, częściowo związane z moim nowym nabytkiem. Akurat wróciłem z roboty, z jedynki, wszedłem do przedpokoju, omiotłem wszystko wzrokiem dookoła i pomyślałem, że razem z cyklinowaniem klepki na podłodze to i boazerię trzeba będzie papierem przelecieć, bo to już 20 lat jak lakierowana była. Weźmie się wolne w przyszłym tygodniu, to się akurat zrobi. Ale słyszę, że Danka po kuchni się miota i jakaś taka podminowana, garnkami tłucze, szafkami trzaska, a mdf drogi, więc pytam się, co do cholery wyprawia? A ona że Jarzyńscy, sąsiedzi nasi, dwa domy dalej, kupili Woldzwagena. Nagle poczułem się jakby mi ktoś przyłożył obuchem w łeb, zachwiałem się na nogach, ale przytrzymałem futryny i usiadłem na krześle w kuchni. Dobrze że koraliki zdjęte bo bym pozrywał.

- Kedy? - zapytałem z trudem łapiąc oddech.
- Wczoraj.

Wiedziałem. Nasze szczęście nie mogło trwać wiecznie, ale dlaczego tak krótko? Już mi Sebek, syncio znaczy, mówił, że w tych internetach ciągle ktoś się z Passata nabija, ale myślę sobie: to daleko, to nas nie dotyczy. A tu taki cios w plecy i to od znajomych. Co za ludzie. Co za zazdrośniki. Nie wytrzymali. Jak to ich cudze szczęście w oczy kole. Rzuciłem na stół piterek spod pachy, co w nim noszę dokumenty i przepustkę na bramę i wskoczyłem do samochodu. Przejechałem koło Jarzyńskich raz i drugi, ale nic nie zauważyłem. Wreszcie postanowiłem iść na całość, zajechałem na ich podwórko.

- Jest Stasiek? - zapytałem wysiadając.
- A kręci się tu gdzieś. - odpowiedziała jego żona.

Po chwili zobaczyłem go, jak idzie w moją stronę. Co by tu powiedzieć?

- Cześć Stasiu, słuchaj.... nie masz pożyczyć widiowej dziesiątki? Kobita mnie męczy, żeby jej coś tam przymocować - człowiek w stresie wpada na najlepsze pomysły.
- No mam, chodź do garażu. Przy okazji coś ci pokażę. Samochód nowy kupiłem - uśmiechnął się Stasiek.
- Taa? Ja nie wiem, ja zarobiony jestem. Mówię ci, roboty tyle, że nie przerobisz, ale nadgodziny wpadną to i wypłatę się ładną odbierze.
- Woldzwagena kupiłem.

I otwiera drzwi do garażu, własnoręcznie zrobionego z tej płyty po rozebranych kontenerach, cośmy ją pożyczyli kiedyś z budowy. Jest. Już widzę błyszczący znaczek VW na klapie, ciśnienie mi rośnie, oddech przyśpiesza. Stasiek otwiera drugą stronę drzwi i...Golf! Golf! Twarz mi nieco pojaśniała. Tylko Golf. I do tego czerwony. Czuję, że wraca mi oddech i jasność widzenia.

- Jaki rocznik? A silnik? Benzyna!?
- Benzyna
- Czuję, że wracam do życia - aha, a klimę ma?
- No jakby nie miał? Ma!
- A daj zajrzeć.

Patrzę, a tam zwykłe okrągłe pokrętła. Ręczna! Roześmiałem się już całkiem rozluźniony, wychodząc klepnąłem Staśka po ramieniu i mówię:

- No Stasiu niezłe autko, pojeździsz sobie.
Stasiu kiwnął głową i cicho powiedział:
- Chciałem TDI.
- Tak, Stasiu, ale widzisz, za TDI to trzeba kupę kasy zapłacić, Kuupę. Toć płaciłem, to wiem. Danka mi mówi: tyle kasy, tyle kasy, Jezu. Jak pojechalim podjąć pieniądze na niego, to torebkę z kopertą z banku tak ściskała przy sobie jak niemowlaka, aż jej ręce zbielały. Dobrze, Stasiu, pojeździsz sobie. A co to, benzynka zła?

To mówiąc wziąłem z rąk Staśka wiertło, które mi wyszukał, odetchnąłem głęboko z wielką ulgą i z szerokim uśmiechem poszedłem do mojego Paska, który wydał mi się jeszcze lepszy niż wczoraj, jeśli to w ogóle możliwe. Wszedłem do domu, Danka właśnie nakładała obiad. Założyłem kapcie i włączyłem plazmę. Akurat leciały "Trudne sprawy". Lubię na to popatrzeć, nie powiem, bo to takie bardziej życiowe jest. Żona przyniosła mi talerz z zupą i postawiła na ławie, a ja jej mówię:

- Danka, nie masz się co martwić, na wsi ciągle nikt nas nie przebił - i rozluźniony siorbnąłem pierwszą łyżkę krupniku.
    Nazywam się Janusz. Kowalski Janusz. Piszę do internetu, żeby powiedzieć, że już mnie nosi. Nie mogę dłużej znieść tej ludzkiej zawiści, tej zazdrości, tego zaglądania sobie do kieszeni. A wszystko to przez samochód. Co ludzie mają do Passata? Dlaczego tak się śmieją z jego właścicieli? Niedawno sprawiłem sobie takie właśnie auto. Nie nowe. Na nowe, to wiadomo, tylko złodzieje mają, a ja jestem normalny człowiek, z pracy rąk żyję, nie to, co te letkusy przy komputerach i na jaki zarobiłem, taki mam. Złotówki kredytu na to nie wziąłem, to i teraz nie płaczę. Ale od jakiego czasu słyszę, że ludzie nie mogą przeżyć, że ja mam.Tak bardzo ich ten Passat uwiera. A zaczynało się tak dobrze...
    Żeby nie skłamać, muszę powiedzieć, że żyje nam się całkiem nieźle. Na wiosce jesteśmy jednymi z lepszych. Domek mamy ładny, z ogródkiem, niedawno ze szwagrem żem go ocieplił styropianem piąteczką, na dach się dało nową blachodachówkę, co ją jeden znajomy za flaszkę odkładał z tych odrzutów z trzeciego gatunku, polbruk się położyło z tych foremek, co żem je na giełdzie kupił, altana do grilla się robi, w domu plazma el dżi stoi, no można powiedzieć przepych. A to co się dzieje od kiedy zamieniłem Tico na Passata TDI to już w ogóle szaleństwo. Od razu zauważyłem takie jakby większe uważanie wśród ludzi. Niestety, pojawiła się i zazdrość. Zresztą nie ma się co dziwić, jak się widzi kogoś taką furą, to oko jednak trochę bieleje. Ja tam nikomu nie zazdroszczę, daj im tam Boże, po co to się denerwować. A co, mi ubędzie od tego, że sąsiad ma lepiej?

    Ale wracając do samochodu. Mój Passat to najlepszy wóz z najlepszym silnikiem pod słońcem, diesel 110-tka. Nie jakieś tam 90 koni dla pospólstwa, Danka, żonka, nawet chciała, bo widziała taniej, ale się uparłem i powiedziałem, że dziadować nie będę. Pamiętam jak dziś, jak pojechaliśmy z synem go oglądać do jednego handlarza. Miał na podwórku tych samochodów z pięć, ale albo jakaś francuszczyzna, albo włoskie badziewie, jakiś Ford wiadomo czego wort, he he, no i ten jeden jedyny Pasacik. Od razu widać klasę. Nadwozie karawan, kolor granat akryl, oryginalne kołpaki, tapicerka czarny welur i ten błyszczący znaczek VW na kierownicy. Słabo mi się zrobiło jak go zobaczyłem. Co prawda nigdy mi się kombi nie podobało, ale handlarz mówi, że to szczyt szpanu i za granicą nikt już sedana nie kupuje. Chłop kawał świata widział, to co się bedę z nim sprzeczał. Przebieg jedynie 152 tysiące. 100% oryginalny. Skąd wiem? Po pierwsze handlarz brał go dla siebie. Mówił, że nawet nie myślał o sprzedaży, bo jak jechał i go na trzech stacjach po drodze przy tankowaniu pytali czy nie sprzeda, to już wiedział, że trafił perełkę. Ale okazuje się, że jego znajomy akurat pozbywa się Audi A6 2.5 tdi kombi, interkuler, automat, no to skorzystał z okazji i przerzuca się na wyższą półkę. Audi A6...ech, może kiedyś. No więc dla siebie kręconego by nie brał. Poza tym przejechaliśmy się kawałek i jak przycisnął gaz do deski, to tylko czarno się za nami zrobiło, a mnie w welur wcisnęło. Pomyślałem: jakie odejście, jak ja tym będę jeździł? Sebek mówi:

    - Tata, ale pocisk.

    Nie ma to jednak jak 110-tka. Co prawda chłopak po przejażdżce przejrzał papiery i mówi, że tam w miejscu na moc jest wpisane 66 kW i to chyba jest 90 KM. Ale handlarz spojrzał na niego wrogo, potem z politowaniem pokiwał głową, wziął mnie za rękaw do tyłu samochodu i mówi:

    - Panie, wyglądasz pan na inteligentnego faceta, toć jakby to nie było 110 to to "I" w napisie TDI by było srebrne, tak? A jakie jest? Czerwone, panie, czerwone. To Niemiec by sobie malował literki na klapie? Toć pomyśl pan chwilę.

    I powiem że przekonał mnie tym argumentem. Co prawda jakaś pinda w okienku w rejestracji też mówiła, że to 90-tka, ale co ona tam wie. Zresztą, czy ja będę z bryfem na szybę naklejonym jeździł? Jest czerwone "I" na klapie i tyle w tym temacie.

    Jak już tak stałem z tyłu to chciałem zobaczyć jak wygląda bagażnik. Niestety nie chciał się otworzyć. Handlarz mówi, że Niemiec miał obcierkę parkingową i klapa się lekko zakleszczyła, ale da mi puszkę towotu, żebym sobie krawędzie przesmarował. To powinno pomóc. Swój chłop.

    No i najważniejsze - klima. Powiedziałem żonie, że co by to nie było, po Tikusiu klima musi być. I nie jakaś tam ręczna, bo to dla biedoty jest, ale full klimatronik. Więc pytam, czy jest, a handlarz:

    - Panie, no w takim aucie by nie było? - prowadzi mnie do środka i pokazuje rząd przycisków nad dziurą po radiu. - Klima jest do nabicia, bo Niemiec nie używał, kupił, ale
    wiecznie się przeziębiał i nie używał.

    Widać ten germański naród tak różny od nas nie jest. Ja tam też nie zamierzam używać. A co to za problem szybkę sobie trochę opuścić, żeby świeżego powietrza wpadło? A tak, włączę klimę i od razu ile więcej spali! Kogo stać na takie fanaberie!?

    Sporządziliśmy umowę, tzn. handlarz miał już gotową, wystarczyło podpisać. Nie bardzo ją rozumiałem, bo była po niemiecku, ale tam nad moim nazwiskiem było napisane Hans jakiś tam, czyli prawdę mówił ze od Niemca kupił. Później w wydziale komunikacji, jak się chwaliłem jaka to okazja mi się trafiła, pani się pytała gdzie byłem po to auto, to mówię, że tu i tu. A ona pyta, skąd je w Niemczech kupiłem, bo przecież osobiście musiałem być skoro jest umowa. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, pani się tylko roześmiała, pokiwała głową i poszła robić swoje. Skrzywiłem się tak lekko w uśmiechu i powiem, że do dzisiaj nie łapię tego żartu z moim wyjazdem do Niemiec.

    Tego dnia jak wracaliśmy nowym nabytkiem do domu, to puchłem z dumy. Zajechaliśmy przed dom, Danka wyszła, fartuch otrzepała, złożyła ręce jak do modlitwy i mówi:

    - Jezu jaki piękny. Toć to limuzyna.

    Nie mieliśmy specjalnie większych potrzeb, bo to i mortadeli jeszcze zostało, i kaszanka nie ruszona, ale nie mogliśmy się powstrzymać i pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. No radość nas rozpierała po prostu jak wysiadaliśmy na parkingu. Miałem wrażenie, że wszyscy patrzą tylko na nas. Dla takich chwil się żyje. Zrobiliśmy zakupy i po raz pierwszy przekonałem się o zaletach kombi. Bagażnik wielki jak piwnica. Co prawda tej klapy jeszcze nie posmarowałem i za cholerę nie chciała się otworzyć, ale od środka, przez tylne oparcie, dało się wszystko spokojnie wrzucić, bo nie było rolety. Tzn. podobno była, ale handlarz miał ją u kolegi w warsztacie, potem miał dosłać, ale mówił że pomylił adresy. Potem dzwoniłem jeszcze kilka razy, ale już nikt nie odbierał, a potem był tylko nagrany głos, że abonent ma wyłączony telefon. Pewnie pojechał za granicę. Głupio mi się zrobiło, że bym go na koszty romingu naciągnął i dałem sobie spokój. W sumie bez tej rolety jest dużo wygodniej, bo to i sięgnąć można swobodnie, i przez szybę widać jaki piękny kufer ma nasze autko. A jak będę wiózł bosza od szwagra to się wsunie pod siedzenie i też będzie dobrze.

    Niestety kilka dni później przeżyłem spore załamanie nerwowe, częściowo związane z moim nowym nabytkiem. Akurat wróciłem z roboty, z jedynki, wszedłem do przedpokoju, omiotłem wszystko wzrokiem dookoła i pomyślałem, że razem z cyklinowaniem klepki na podłodze to i boazerię trzeba będzie papierem przelecieć, bo to już 20 lat jak lakierowana była. Weźmie się wolne w przyszłym tygodniu, to się akurat zrobi. Ale słyszę, że Danka po kuchni się miota i jakaś taka podminowana, garnkami tłucze, szafkami trzaska, a mdf drogi, więc pytam się, co do cholery wyprawia? A ona że Jarzyńscy, sąsiedzi nasi, dwa domy dalej, kupili Woldzwagena. Nagle poczułem się jakby mi ktoś przyłożył obuchem w łeb, zachwiałem się na nogach, ale przytrzymałem futryny i usiadłem na krześle w kuchni. Dobrze że koraliki zdjęte bo bym pozrywał.

    - Kedy? - zapytałem z trudem łapiąc oddech.
    - Wczoraj.

    Wiedziałem. Nasze szczęście nie mogło trwać wiecznie, ale dlaczego tak krótko? Już mi Sebek, syncio znaczy, mówił, że w tych internetach ciągle ktoś się z Passata nabija, ale myślę sobie: to daleko, to nas nie dotyczy. A tu taki cios w plecy i to od znajomych. Co za ludzie. Co za zazdrośniki. Nie wytrzymali. Jak to ich cudze szczęście w oczy kole. Rzuciłem na stół piterek spod pachy, co w nim noszę dokumenty i przepustkę na bramę i wskoczyłem do samochodu. Przejechałem koło Jarzyńskich raz i drugi, ale nic nie zauważyłem. Wreszcie postanowiłem iść na całość, zajechałem na ich podwórko.

    - Jest Stasiek? - zapytałem wysiadając.
    - A kręci się tu gdzieś. - odpowiedziała jego żona.

    Po chwili zobaczyłem go, jak idzie w moją stronę. Co by tu powiedzieć?

    - Cześć Stasiu, słuchaj.... nie masz pożyczyć widiowej dziesiątki? Kobita mnie męczy, żeby jej coś tam przymocować - człowiek w stresie wpada na najlepsze pomysły.
    - No mam, chodź do garażu. Przy okazji coś ci pokażę. Samochód nowy kupiłem - uśmiechnął się Stasiek.
    - Taa? Ja nie wiem, ja zarobiony jestem. Mówię ci, roboty tyle, że nie przerobisz, ale nadgodziny wpadną to i wypłatę się ładną odbierze.
    - Woldzwagena kupiłem.

    I otwiera drzwi do garażu, własnoręcznie zrobionego z tej płyty po rozebranych kontenerach, cośmy ją pożyczyli kiedyś z budowy. Jest. Już widzę błyszczący znaczek VW na klapie, ciśnienie mi rośnie, oddech przyśpiesza. Stasiek otwiera drugą stronę drzwi i...Golf! Golf! Twarz mi nieco pojaśniała. Tylko Golf. I do tego czerwony. Czuję, że wraca mi oddech i jasność widzenia.

    - Jaki rocznik? A silnik? Benzyna!?
    - Benzyna
    - Czuję, że wracam do życia - aha, a klimę ma?
    - No jakby nie miał? Ma!
    - A daj zajrzeć.

    Patrzę, a tam zwykłe okrągłe pokrętła. Ręczna! Roześmiałem się już całkiem rozluźniony, wychodząc klepnąłem Staśka po ramieniu i mówię:

    - No Stasiu niezłe autko, pojeździsz sobie.
    Stasiu kiwnął głową i cicho powiedział:
    - Chciałem TDI.
    - Tak, Stasiu, ale widzisz, za TDI to trzeba kupę kasy zapłacić, Kuupę. Toć płaciłem, to wiem. Danka mi mówi: tyle kasy, tyle kasy, Jezu. Jak pojechalim podjąć pieniądze na niego, to torebkę z kopertą z banku tak ściskała przy sobie jak niemowlaka, aż jej ręce zbielały. Dobrze, Stasiu, pojeździsz sobie. A co to, benzynka zła?

    To mówiąc wziąłem z rąk Staśka wiertło, które mi wyszukał, odetchnąłem głęboko z wielką ulgą i z szerokim uśmiechem poszedłem do mojego Paska, który wydał mi się jeszcze lepszy niż wczoraj, jeśli to w ogóle możliwe. Wszedłem do domu, Danka właśnie nakładała obiad. Założyłem kapcie i włączyłem plazmę. Akurat leciały "Trudne sprawy". Lubię na to popatrzeć, nie powiem, bo to takie bardziej życiowe jest. Żona przyniosła mi talerz z zupą i postawiła na ławie, a ja jej mówię:

    - Danka, nie masz się co martwić, na wsi ciągle nikt nas nie przebił - i rozluźniony siorbnąłem pierwszą łyżkę krupniku.
    2011 - Spirit of Montjuic – Spirit of Montjuic 2011 - Wyścig klasyków na torze Katalonia - oryginalny Ford GT.
    Spirit of Montjuic 2011 - Wyścig klasyków na torze Katalonia - oryginalny Ford GT.
    7 marca 2015, 11:10 przez LukeFB (PW) | Do ulubionych | Skomentuj
    Źródło:

    Kolekcja własna

    Z serii: okrągłe przebiegi - Opel Omega BFL – Oryginalny przebieg Omegi mojego Ojca.
Silnik Z22XE 2000r.
Musiałem uwiecznić jubileusz.
Sorry za słabą jakoś ale robione w trasie telefonem.
PS:
Dla niedowiarka
@dominn704
http://zapodaj.net/c0192e1d5e96c.jpg.html
    Oryginalny przebieg Omegi mojego Ojca.
    Silnik Z22XE 2000r.
    Musiałem uwiecznić jubileusz.
    Sorry za słabą jakoś ale robione w trasie telefonem.
    PS:
    Dla niedowiarka
    @dominn704
    http://zapodaj.net/c0192e1d5e96c.jpg.html
    BMW E30 Coupe – Silnik 1.6i, kolor royalblau, lakier oryginalny po ceramicznej korekcie.
    Silnik 1.6i, kolor royalblau, lakier oryginalny po ceramicznej korekcie.
    Pomarańczowa stal w proszku – Oryginalny akcent na ten sezon - stalówki w kolorze RAL 2004. Będą jeszcze pokrywki piast i ranty z Gofera 3, ale jeszcze nie zdecydowałem w jakim kolorze. Typowy low budget, ale mi się podoba.
    Oryginalny akcent na ten sezon - stalówki w kolorze RAL 2004. Będą jeszcze pokrywki piast i ranty z Gofera 3, ale jeszcze nie zdecydowałem w jakim kolorze. Typowy low budget, ale mi się podoba.
    Klasycznie – Stan oryginalny 98% błotnik już jest.
    Stan oryginalny 98% błotnik już jest.
    13 stycznia 2015, 21:37 przez ~Sebuch | Do ulubionych | Skomentuj (2)
    Źródło:

    Własne

    Polski Fiat 125p Akropolis – Połowa lat 70-tych to najlepszy okres w historii Polskiego Fiata. Po pobiciu rekordów prędkości w ’73 nadeszły sukcesy rajdowe, duża modernizacja MR 75 i w między czasie – od ’74 roku rozpoczęto krótkoseryjną produkcję wersji specjalnych PF 125p Monte Carlo 1600 i PF 125p Akropolis 1800. Na zewnątrz wyróżniały się aluminiowymi felgami, kontrastowymi pasami na bokach karoserii i lusterkami umieszczonymi na błotnikach, lecz największy skarb kryły pod maską – jednostki DOHC Fiata były wówczas najnowocześniejszymi czterocylindrowymi silnikami na świecie. Do dziś najprawdopodobniej nie zachował się żaden oryginalny egzemplarz. Polski Fiat 125p Akropolis istnieje dziś jedynie w formie kilku wykonanych replik.
    Połowa lat 70-tych to najlepszy okres w historii Polskiego Fiata. Po pobiciu rekordów prędkości w ’73 nadeszły sukcesy rajdowe, duża modernizacja MR 75 i w między czasie – od ’74 roku rozpoczęto krótkoseryjną produkcję wersji specjalnych PF 125p Monte Carlo 1600 i PF 125p Akropolis 1800. Na zewnątrz wyróżniały się aluminiowymi felgami, kontrastowymi pasami na bokach karoserii i lusterkami umieszczonymi na błotnikach, lecz największy skarb kryły pod maską – jednostki DOHC Fiata były wówczas najnowocześniejszymi czterocylindrowymi silnikami na świecie. Do dziś najprawdopodobniej nie zachował się żaden oryginalny egzemplarz. Polski Fiat 125p Akropolis istnieje dziś jedynie w formie kilku wykonanych replik.
    Drugie życie – Druga szansa Komarka, którego kupiłem za grosze na złomowisku. 
Lecz na złom trafił nie bez powodu. 
Rozwalone łożysko na wale uniemożliwiało "przekręcenie" silnikiem, co było najwyraźniej przyczyną zezłomowania. 
Obecnie silnik całkowicie wyremontowany (nowiutki wał, pierścienie, łożyska, simmeringi) a rama i reszta będzie na nowo malowana na oryginalny kolor (nie pędzlem jak zrobił to poprzedni właściciel).
    Druga szansa Komarka, którego kupiłem za grosze na złomowisku.
    Lecz na złom trafił nie bez powodu.
    Rozwalone łożysko na wale uniemożliwiało "przekręcenie" silnikiem, co było najwyraźniej przyczyną zezłomowania.
    Obecnie silnik całkowicie wyremontowany (nowiutki wał, pierścienie, łożyska, simmeringi) a rama i reszta będzie na nowo malowana na oryginalny kolor (nie pędzlem jak zrobił to poprzedni właściciel).
    7 stycznia 2015, 21:50 przez TomaHawck (PW) | Do ulubionych | Skomentuj (1)
    Źródło:

    własne