Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
  • Szukaj


     

    Znalazłem 44 takie materiały
    Plymouth Barracuda `72 – Co można kupić mając wolne 130 tysięcy?
Nowego Passata albo starego gruchota ze zdjęcia.
    Co można kupić mając wolne 130 tysięcy?
    Nowego Passata albo starego gruchota ze zdjęcia.
    Saab 9-5 Aero – Samochód rodziców. 230 koni, 350 niutonometrów. 2.3T. Nie każde kombi musi być wolne i nudne. Zdjęcie niestety robione telefonem.
    Samochód rodziców. 230 koni, 350 niutonometrów. 2.3T. Nie każde kombi musi być wolne i nudne. Zdjęcie niestety robione telefonem.
    10 maja 2015, 20:55 przez johnnuch (PW) | Do ulubionych | Skomentuj (2)
    Źródło:

    własne

    Historia Muscle Car – Tak mnie naszło do opisania pokrótce historii chyba najbardziej lubianych przez nas samochodów. Wiadomo, że jeden lubi japońskie dzieła motoryzacji, inny polskie klasyki a już na pewno znajdzie się tutaj fan golfów i pasków w TDi-ku, ale chyba przyznacie mi rację że żaden zdrowy facet normalnej orientacji seksualnej nie pogardzi gardłowym brzmieniem widlastej ósemki. Nie jestem ogromnym znawcą tematu (posiłkowałem się wieloma artykułami), a tym bardziej nie jestem historykiem, ani pisarzem. Po prostu jestem ogromnym fanem motoryzacji, wolne chwile spędzam w garażu dłubiąc nad własnym projektem, a Muscle Car to takie niespełnione marzenie. Nie podoba się, nie chce Ci się czytać - scrolluj dalej, i po kłopocie.


 Muscle Car narodziły się w kraju spełniających sie snów, w Stanach Zjednoczonych. Z tym nie ma żadnych wątpliwości. Ale czy wiedzieliście że nurt ten zapoczątkowali przemytnicy księżycówki za czasów amerykańskiej prohibicji? Robili oni wszystko by ich samochody były szybsze i zwrotniejsze od policyjnych radiowozów, jednocześnie powiększając przestrzeń ładunkową (kto by nie chciał). Jednak po zniesieniu prohibicji w 1933, zaczęto się tymi autami ścigać, (no bo w sumie co innego mieli z nim zrobić) co zainspirowało koncern Oldsmobile do zaprojektowania modelu Rocket 88. Wracając do ery Muscle Car, problem zaczyna się podczas próby określenia konkretnej daty. Polskie źródła twierdzą że była to połowa lat 60. XX wieku, jednak mądrzejsze anglojęzyczne źródła przyjmują za ten początek rok 1949 w którym powstał wcześniej omawiany Oldsmobile Rocket 88. Samochód ten był skonstruowany na podwoziu Oldsmobile 76 który z kolei był zaprojektowany pod 6-cylindrowy silnik, ale w modelu 88 zamontowano już mocniejszy, górnozaworowy silnik V8 o pojemności 5.0L (303cu in - cali sześciennych) z gaźniekiem czterogardzielowym o mocy, bagatela 160 koni mechaniczych. Mało jak na 5 litrowy silnik, prawda? Jednak tym zabiegiem Oldsmobile nadał nowy kierunek w motoryzacji. Lekkie samochody z mocnym silnikiem. Słowo lekkie zostało użyte troszkę nad wyraz ponieważ 88-ka ważyła tylko 3580 funtów, czyli 1624 kg. W samochodzie siedział 4-ro biegowy automat lub 3 biegowy manual. Z suchych danych statystycznych, łącznie w 1949 wyprodukowano ich 288 310 sztuk a ich cena wynosiła wtedy $2,045 - $3,105.
Rok później w 1950 pojawiła się konkurencja. Zapomiałbym. Nie będę opisywał każdego Muscle Car'a który został wyprodukowany, bo o nie tym jest artykuł. Skupię się tylko na przełomowych modelach które przyczyniły się do rozwoju tego nurtu, jak się przyjmie, to wtedy pomyślę nad innymi modelami. Wracając. W 1950 pojawiła się konkurencja. Silnik HEMI produkcji Chrysler Corporation i Small Block V8 od Chevroleta. Pewnie większość z Was wie jak wyglądają te silniki i co oznacza HEMI, jednak dla tych niewiedzących postaram się to wytłumaczyć. Otóż HEMI był silnikiem z półkulistą komorą spalania, co przy okazji ograniczało ilość zaworów do 2 na każdy cylinder. Jednak w komorze typu HEMI przy specyficznym ustawieniu tych zaworów przepływ spalin i powietrza był o niebo lepszy niż w klasycznych silnikach. Pierwszy raz, Chrysler użył silnika HEMI V8 o marnej pojemności 6.4L (6425 cm3) w modelu C-300 z 1955 roku. Czemu nazwali go C-300? Gdyż silnik ten produkował aż 300 KM. Dwa lata później w C-300 z 1957 silnik ten produkował już 375-390 KM, ale nazwa została ta sama. Półkulistą komorę spalania zrobiło i używało wiele koncernów w tamtych czasach, jednak każdy nazywał to po swojemu a sam nurt zapoczątkował Chrysler.
We wczesnych latach 60. bardzo popularne stały się wyścigi na 1/4 mili. To zmuszało producentów do tworzenia jeszcze lepszych i szybszych maszyn niż dotychczas, ale niekoniecznie piękniejszych. I tak powstał Dodge Dart 2. generacji z 1962. Niestety ten rok był dla nich pechowy. Auto jest brzydkie i odstrasza swoim wyglądem każdego. Nie mniej jednak 1/4 mili robiło w 13 sekund co było rekordowym wynikiem jak na te lata. Darta można było zakupić z silnikiem 6.8L (o mocy 415KM) 5.9L oraz 5.2L, wszystkie V8. Ok ok.. jeszcze był silnik 3.7L rzędowa 6. Ale pomińmy ten silnik i udawajmy że go nie było.Rok później Pontiac pochwalił się swoim modelem Catalina Super Duty z 1963 z ramą typu Swiss Cheese. Rama była nawiercana co znacznie zredukowało wagę samochodu. Co ciekawe producent szacował moc pojazdu na 405 KM jednak okazał się że wartość ta jest bliżej 460 KM. Mimo że auto było dopuszczone do ruchu ulicznego, wychodząc z fabryki było już gotowe do wyścigów torowych. Silnik był zakuty z głowicą NASCAR oraz czterogardzielowym gaźnikiem. Jedyne skrzynie z jakimi można było zakupić owe cudo były 3 i 4 biegowe manualne ponieważ ówczesne Pontiacowe skrzynie automatyczne były.. za słabe.
Rok później w 1964 ten sam koncern wypuszcza kolejną wersję Pontiac Tempest GTO. Nazwa GTO oznacza Gran Turismo Omologato, a dokładniej w tłumaczeniu "Apporoved for races" (zatwierdzony na wyścigi). A już rok później GTO stało się osobnym modelem 'Pontiac GTO', by znowu rok później sprzedać się w ilości 95.000 sztuk. A wiedzieliście że projektantem tego modelu (Pontiac GTO z 1965) był nie kto inny jak John DeLorean? Tak, ten sam od DeLoreana DMC-12. Gdyby ktoś był bardziej ciekaw to sobie poszuka sam informacji. Podpowiem tylko, że kilka lat po zaprojektowaniu Pontiaca odszedł i założył własną firmę. GTO kosztował wtedy $3,200 i był dostępny dla większości młodzieży.
W '64 Ford wypuszcza swoje kolejne dzieło pod nazwą Mustang. Ten któryś z kolei Koń jest tani, ma wiele opcji i wystarczająco dużo mocy. Nastaje nowy market: Pony Car. Pony Car są często mylone z Muscle Car gdyż są one dosyć podobne i mają niemal identyczną moc. Inne, zresztą dobrze znane Pony Cars to Dodge Challenger, Chevrolet Camaro czy Plymoth Baracuda. w 1967 Ford modyfikuje Small Blocka czego efektem jest Big Block, a po jakimś czasie Carol Shelby pomaga stworzyć Fordowi silnik 428 CID, czyli nic innego jak widlastą 8 o pojemności 7.0L która ląduje w Shelby GT-500. W tym samym czasie 3 innych producentów: Plymouth, Chevrolet i Pontiac tworzą coraz więcej aut, i tak w latach '67, '68 i '69 rynek zostaje zapełniony, popyt maleje a podaż rośnie.
Kiedy Charger staje się popularny, Firebird, Camaro i Mustang stają się coraz szybsze i lepsze, w 1968 wchodzą obostrzenia dotyczące ekologi i emisji spalin. A wszyscy wiemy że mniej ekologiczny od takiego Muscle Car'a jest tylko wyciek ropy z platformy wiertniczej. Producenci samochodów są zmuszeni do tworzenia silników bardziej oszczędnych, mniejszych, zmniejszają moc. Według danych z firm ubezpieczeniowych Muscle Car'y są zwyczajnie niebezpiecznie, co w połączeniu z wszechobecnym kryzysem robi posiadanie Muscle Car'a po prostu nie opłacalnym. Ludzie przesiadają się na mniejsze, bardziej kompaktowe auta, a tych których jeszcze stać na krążownika szos, nie zadowalają nowe osiągi. w 1975 Muscle Car'y przestają być produkowane. A te które z nazwy walczą o przetrwanie, są zupełnie przeprojektowane.
I na tym kończy się historia takich cudów techniki jak Muscle Car'y. Zostało nam je szanować bo więcej ich już nie będzie, a nowe auta nie dorastają klasykom do pięt.
 Jak dotrwałeś do końca to gratulację. Mam nadzieję że się podobało chociaż jednej osobie.
    Tak mnie naszło do opisania pokrótce historii chyba najbardziej lubianych przez nas samochodów. Wiadomo, że jeden lubi japońskie dzieła motoryzacji, inny polskie klasyki a już na pewno znajdzie się tutaj fan golfów i pasków w TDi-ku, ale chyba przyznacie mi rację że żaden zdrowy facet normalnej orientacji seksualnej nie pogardzi gardłowym brzmieniem widlastej ósemki. Nie jestem ogromnym znawcą tematu (posiłkowałem się wieloma artykułami), a tym bardziej nie jestem historykiem, ani pisarzem. Po prostu jestem ogromnym fanem motoryzacji, wolne chwile spędzam w garażu dłubiąc nad własnym projektem, a Muscle Car to takie niespełnione marzenie. Nie podoba się, nie chce Ci się czytać - scrolluj dalej, i po kłopocie.


    Muscle Car narodziły się w kraju spełniających sie snów, w Stanach Zjednoczonych. Z tym nie ma żadnych wątpliwości. Ale czy wiedzieliście że nurt ten zapoczątkowali przemytnicy księżycówki za czasów amerykańskiej prohibicji? Robili oni wszystko by ich samochody były szybsze i zwrotniejsze od policyjnych radiowozów, jednocześnie powiększając przestrzeń ładunkową (kto by nie chciał). Jednak po zniesieniu prohibicji w 1933, zaczęto się tymi autami ścigać, (no bo w sumie co innego mieli z nim zrobić) co zainspirowało koncern Oldsmobile do zaprojektowania modelu Rocket 88. Wracając do ery Muscle Car, problem zaczyna się podczas próby określenia konkretnej daty. Polskie źródła twierdzą że była to połowa lat 60. XX wieku, jednak mądrzejsze anglojęzyczne źródła przyjmują za ten początek rok 1949 w którym powstał wcześniej omawiany Oldsmobile Rocket 88. Samochód ten był skonstruowany na podwoziu Oldsmobile 76 który z kolei był zaprojektowany pod 6-cylindrowy silnik, ale w modelu 88 zamontowano już mocniejszy, górnozaworowy silnik V8 o pojemności 5.0L (303cu in - cali sześciennych) z gaźniekiem czterogardzielowym o mocy, bagatela 160 koni mechaniczych. Mało jak na 5 litrowy silnik, prawda? Jednak tym zabiegiem Oldsmobile nadał nowy kierunek w motoryzacji. Lekkie samochody z mocnym silnikiem. Słowo lekkie zostało użyte troszkę nad wyraz ponieważ 88-ka ważyła tylko 3580 funtów, czyli 1624 kg. W samochodzie siedział 4-ro biegowy automat lub 3 biegowy manual. Z suchych danych statystycznych, łącznie w 1949 wyprodukowano ich 288 310 sztuk a ich cena wynosiła wtedy $2,045 - $3,105.
    Rok później w 1950 pojawiła się konkurencja. Zapomiałbym. Nie będę opisywał każdego Muscle Car'a który został wyprodukowany, bo o nie tym jest artykuł. Skupię się tylko na przełomowych modelach które przyczyniły się do rozwoju tego nurtu, jak się przyjmie, to wtedy pomyślę nad innymi modelami. Wracając. W 1950 pojawiła się konkurencja. Silnik HEMI produkcji Chrysler Corporation i Small Block V8 od Chevroleta. Pewnie większość z Was wie jak wyglądają te silniki i co oznacza HEMI, jednak dla tych niewiedzących postaram się to wytłumaczyć. Otóż HEMI był silnikiem z półkulistą komorą spalania, co przy okazji ograniczało ilość zaworów do 2 na każdy cylinder. Jednak w komorze typu HEMI przy specyficznym ustawieniu tych zaworów przepływ spalin i powietrza był o niebo lepszy niż w klasycznych silnikach. Pierwszy raz, Chrysler użył silnika HEMI V8 o marnej pojemności 6.4L (6425 cm3) w modelu C-300 z 1955 roku. Czemu nazwali go C-300? Gdyż silnik ten produkował aż 300 KM. Dwa lata później w C-300 z 1957 silnik ten produkował już 375-390 KM, ale nazwa została ta sama. Półkulistą komorę spalania zrobiło i używało wiele koncernów w tamtych czasach, jednak każdy nazywał to po swojemu a sam nurt zapoczątkował Chrysler.
    We wczesnych latach 60. bardzo popularne stały się wyścigi na 1/4 mili. To zmuszało producentów do tworzenia jeszcze lepszych i szybszych maszyn niż dotychczas, ale niekoniecznie piękniejszych. I tak powstał Dodge Dart 2. generacji z 1962. Niestety ten rok był dla nich pechowy. Auto jest brzydkie i odstrasza swoim wyglądem każdego. Nie mniej jednak 1/4 mili robiło w 13 sekund co było rekordowym wynikiem jak na te lata. Darta można było zakupić z silnikiem 6.8L (o mocy 415KM) 5.9L oraz 5.2L, wszystkie V8. Ok ok.. jeszcze był silnik 3.7L rzędowa 6. Ale pomińmy ten silnik i udawajmy że go nie było.Rok później Pontiac pochwalił się swoim modelem Catalina Super Duty z 1963 z ramą typu Swiss Cheese. Rama była nawiercana co znacznie zredukowało wagę samochodu. Co ciekawe producent szacował moc pojazdu na 405 KM jednak okazał się że wartość ta jest bliżej 460 KM. Mimo że auto było dopuszczone do ruchu ulicznego, wychodząc z fabryki było już gotowe do wyścigów torowych. Silnik był zakuty z głowicą NASCAR oraz czterogardzielowym gaźnikiem. Jedyne skrzynie z jakimi można było zakupić owe cudo były 3 i 4 biegowe manualne ponieważ ówczesne Pontiacowe skrzynie automatyczne były.. za słabe.
    Rok później w 1964 ten sam koncern wypuszcza kolejną wersję Pontiac Tempest GTO. Nazwa GTO oznacza Gran Turismo Omologato, a dokładniej w tłumaczeniu "Apporoved for races" (zatwierdzony na wyścigi). A już rok później GTO stało się osobnym modelem 'Pontiac GTO', by znowu rok później sprzedać się w ilości 95.000 sztuk. A wiedzieliście że projektantem tego modelu (Pontiac GTO z 1965) był nie kto inny jak John DeLorean? Tak, ten sam od DeLoreana DMC-12. Gdyby ktoś był bardziej ciekaw to sobie poszuka sam informacji. Podpowiem tylko, że kilka lat po zaprojektowaniu Pontiaca odszedł i założył własną firmę. GTO kosztował wtedy $3,200 i był dostępny dla większości młodzieży.
    W '64 Ford wypuszcza swoje kolejne dzieło pod nazwą Mustang. Ten któryś z kolei Koń jest tani, ma wiele opcji i wystarczająco dużo mocy. Nastaje nowy market: Pony Car. Pony Car są często mylone z Muscle Car gdyż są one dosyć podobne i mają niemal identyczną moc. Inne, zresztą dobrze znane Pony Cars to Dodge Challenger, Chevrolet Camaro czy Plymoth Baracuda. w 1967 Ford modyfikuje Small Blocka czego efektem jest Big Block, a po jakimś czasie Carol Shelby pomaga stworzyć Fordowi silnik 428 CID, czyli nic innego jak widlastą 8 o pojemności 7.0L która ląduje w Shelby GT-500. W tym samym czasie 3 innych producentów: Plymouth, Chevrolet i Pontiac tworzą coraz więcej aut, i tak w latach '67, '68 i '69 rynek zostaje zapełniony, popyt maleje a podaż rośnie.
    Kiedy Charger staje się popularny, Firebird, Camaro i Mustang stają się coraz szybsze i lepsze, w 1968 wchodzą obostrzenia dotyczące ekologi i emisji spalin. A wszyscy wiemy że mniej ekologiczny od takiego Muscle Car'a jest tylko wyciek ropy z platformy wiertniczej. Producenci samochodów są zmuszeni do tworzenia silników bardziej oszczędnych, mniejszych, zmniejszają moc. Według danych z firm ubezpieczeniowych Muscle Car'y są zwyczajnie niebezpiecznie, co w połączeniu z wszechobecnym kryzysem robi posiadanie Muscle Car'a po prostu nie opłacalnym. Ludzie przesiadają się na mniejsze, bardziej kompaktowe auta, a tych których jeszcze stać na krążownika szos, nie zadowalają nowe osiągi. w 1975 Muscle Car'y przestają być produkowane. A te które z nazwy walczą o przetrwanie, są zupełnie przeprojektowane.
    I na tym kończy się historia takich cudów techniki jak Muscle Car'y. Zostało nam je szanować bo więcej ich już nie będzie, a nowe auta nie dorastają klasykom do pięt.
    Jak dotrwałeś do końca to gratulację. Mam nadzieję że się podobało chociaż jednej osobie.
    Nazywam się Janusz – Nazywam się Janusz. Kowalski Janusz. Piszę do internetu, żeby powiedzieć, że już mnie nosi. Nie mogę dłużej znieść tej ludzkiej zawiści, tej zazdrości, tego zaglądania sobie do kieszeni. A wszystko to przez samochód. Co ludzie mają do Passata? Dlaczego tak się śmieją z jego właścicieli? Niedawno sprawiłem sobie takie właśnie auto. Nie nowe. Na nowe, to wiadomo, tylko złodzieje mają, a ja jestem normalny człowiek, z pracy rąk żyję, nie to, co te letkusy przy komputerach i na jaki zarobiłem, taki mam. Złotówki kredytu na to nie wziąłem, to i teraz nie płaczę. Ale od jakiego czasu słyszę, że ludzie nie mogą przeżyć, że ja mam.Tak bardzo ich ten Passat uwiera. A zaczynało się tak dobrze...
Żeby nie skłamać, muszę powiedzieć, że żyje nam się całkiem nieźle. Na wiosce jesteśmy jednymi z lepszych. Domek mamy ładny, z ogródkiem, niedawno ze szwagrem żem go ocieplił styropianem piąteczką, na dach się dało nową blachodachówkę, co ją jeden znajomy za flaszkę odkładał z tych odrzutów z trzeciego gatunku, polbruk się położyło z tych foremek, co żem je na giełdzie kupił, altana do grilla się robi, w domu plazma el dżi stoi, no można powiedzieć przepych. A to co się dzieje od kiedy zamieniłem Tico na Passata TDI to już w ogóle szaleństwo. Od razu zauważyłem takie jakby większe uważanie wśród ludzi. Niestety, pojawiła się i zazdrość. Zresztą nie ma się co dziwić, jak się widzi kogoś taką furą, to oko jednak trochę bieleje. Ja tam nikomu nie zazdroszczę, daj im tam Boże, po co to się denerwować. A co, mi ubędzie od tego, że sąsiad ma lepiej?

Ale wracając do samochodu. Mój Passat to najlepszy wóz z najlepszym silnikiem pod słońcem, diesel 110-tka. Nie jakieś tam 90 koni dla pospólstwa, Danka, żonka, nawet chciała, bo widziała taniej, ale się uparłem i powiedziałem, że dziadować nie będę. Pamiętam jak dziś, jak pojechaliśmy z synem go oglądać do jednego handlarza. Miał na podwórku tych samochodów z pięć, ale albo jakaś francuszczyzna, albo włoskie badziewie, jakiś Ford wiadomo czego wort, he he, no i ten jeden jedyny Pasacik. Od razu widać klasę. Nadwozie karawan, kolor granat akryl, oryginalne kołpaki, tapicerka czarny welur i ten błyszczący znaczek VW na kierownicy. Słabo mi się zrobiło jak go zobaczyłem. Co prawda nigdy mi się kombi nie podobało, ale handlarz mówi, że to szczyt szpanu i za granicą nikt już sedana nie kupuje. Chłop kawał świata widział, to co się bedę z nim sprzeczał. Przebieg jedynie 152 tysiące. 100% oryginalny. Skąd wiem? Po pierwsze handlarz brał go dla siebie. Mówił, że nawet nie myślał o sprzedaży, bo jak jechał i go na trzech stacjach po drodze przy tankowaniu pytali czy nie sprzeda, to już wiedział, że trafił perełkę. Ale okazuje się, że jego znajomy akurat pozbywa się Audi A6 2.5 tdi kombi, interkuler, automat, no to skorzystał z okazji i przerzuca się na wyższą półkę. Audi A6...ech, może kiedyś. No więc dla siebie kręconego by nie brał. Poza tym przejechaliśmy się kawałek i jak przycisnął gaz do deski, to tylko czarno się za nami zrobiło, a mnie w welur wcisnęło. Pomyślałem: jakie odejście, jak ja tym będę jeździł? Sebek mówi:

- Tata, ale pocisk.

Nie ma to jednak jak 110-tka. Co prawda chłopak po przejażdżce przejrzał papiery i mówi, że tam w miejscu na moc jest wpisane 66 kW i to chyba jest 90 KM. Ale handlarz spojrzał na niego wrogo, potem z politowaniem pokiwał głową, wziął mnie za rękaw do tyłu samochodu i mówi:

- Panie, wyglądasz pan na inteligentnego faceta, toć jakby to nie było 110 to to "I" w napisie TDI by było srebrne, tak? A jakie jest? Czerwone, panie, czerwone. To Niemiec by sobie malował literki na klapie? Toć pomyśl pan chwilę.

I powiem że przekonał mnie tym argumentem. Co prawda jakaś pinda w okienku w rejestracji też mówiła, że to 90-tka, ale co ona tam wie. Zresztą, czy ja będę z bryfem na szybę naklejonym jeździł? Jest czerwone "I" na klapie i tyle w tym temacie.

Jak już tak stałem z tyłu to chciałem zobaczyć jak wygląda bagażnik. Niestety nie chciał się otworzyć. Handlarz mówi, że Niemiec miał obcierkę parkingową i klapa się lekko zakleszczyła, ale da mi puszkę towotu, żebym sobie krawędzie przesmarował. To powinno pomóc. Swój chłop.

No i najważniejsze - klima. Powiedziałem żonie, że co by to nie było, po Tikusiu klima musi być. I nie jakaś tam ręczna, bo to dla biedoty jest, ale full klimatronik. Więc pytam, czy jest, a handlarz:

- Panie, no w takim aucie by nie było? - prowadzi mnie do środka i pokazuje rząd przycisków nad dziurą po radiu. - Klima jest do nabicia, bo Niemiec nie używał, kupił, ale
wiecznie się przeziębiał i nie używał.

Widać ten germański naród tak różny od nas nie jest. Ja tam też nie zamierzam używać. A co to za problem szybkę sobie trochę opuścić, żeby świeżego powietrza wpadło? A tak, włączę klimę i od razu ile więcej spali! Kogo stać na takie fanaberie!?

Sporządziliśmy umowę, tzn. handlarz miał już gotową, wystarczyło podpisać. Nie bardzo ją rozumiałem, bo była po niemiecku, ale tam nad moim nazwiskiem było napisane Hans jakiś tam, czyli prawdę mówił ze od Niemca kupił. Później w wydziale komunikacji, jak się chwaliłem jaka to okazja mi się trafiła, pani się pytała gdzie byłem po to auto, to mówię, że tu i tu. A ona pyta, skąd je w Niemczech kupiłem, bo przecież osobiście musiałem być skoro jest umowa. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, pani się tylko roześmiała, pokiwała głową i poszła robić swoje. Skrzywiłem się tak lekko w uśmiechu i powiem, że do dzisiaj nie łapię tego żartu z moim wyjazdem do Niemiec.

Tego dnia jak wracaliśmy nowym nabytkiem do domu, to puchłem z dumy. Zajechaliśmy przed dom, Danka wyszła, fartuch otrzepała, złożyła ręce jak do modlitwy i mówi:

- Jezu jaki piękny. Toć to limuzyna.

Nie mieliśmy specjalnie większych potrzeb, bo to i mortadeli jeszcze zostało, i kaszanka nie ruszona, ale nie mogliśmy się powstrzymać i pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. No radość nas rozpierała po prostu jak wysiadaliśmy na parkingu. Miałem wrażenie, że wszyscy patrzą tylko na nas. Dla takich chwil się żyje. Zrobiliśmy zakupy i po raz pierwszy przekonałem się o zaletach kombi. Bagażnik wielki jak piwnica. Co prawda tej klapy jeszcze nie posmarowałem i za cholerę nie chciała się otworzyć, ale od środka, przez tylne oparcie, dało się wszystko spokojnie wrzucić, bo nie było rolety. Tzn. podobno była, ale handlarz miał ją u kolegi w warsztacie, potem miał dosłać, ale mówił że pomylił adresy. Potem dzwoniłem jeszcze kilka razy, ale już nikt nie odbierał, a potem był tylko nagrany głos, że abonent ma wyłączony telefon. Pewnie pojechał za granicę. Głupio mi się zrobiło, że bym go na koszty romingu naciągnął i dałem sobie spokój. W sumie bez tej rolety jest dużo wygodniej, bo to i sięgnąć można swobodnie, i przez szybę widać jaki piękny kufer ma nasze autko. A jak będę wiózł bosza od szwagra to się wsunie pod siedzenie i też będzie dobrze.

Niestety kilka dni później przeżyłem spore załamanie nerwowe, częściowo związane z moim nowym nabytkiem. Akurat wróciłem z roboty, z jedynki, wszedłem do przedpokoju, omiotłem wszystko wzrokiem dookoła i pomyślałem, że razem z cyklinowaniem klepki na podłodze to i boazerię trzeba będzie papierem przelecieć, bo to już 20 lat jak lakierowana była. Weźmie się wolne w przyszłym tygodniu, to się akurat zrobi. Ale słyszę, że Danka po kuchni się miota i jakaś taka podminowana, garnkami tłucze, szafkami trzaska, a mdf drogi, więc pytam się, co do cholery wyprawia? A ona że Jarzyńscy, sąsiedzi nasi, dwa domy dalej, kupili Woldzwagena. Nagle poczułem się jakby mi ktoś przyłożył obuchem w łeb, zachwiałem się na nogach, ale przytrzymałem futryny i usiadłem na krześle w kuchni. Dobrze że koraliki zdjęte bo bym pozrywał.

- Kedy? - zapytałem z trudem łapiąc oddech.
- Wczoraj.

Wiedziałem. Nasze szczęście nie mogło trwać wiecznie, ale dlaczego tak krótko? Już mi Sebek, syncio znaczy, mówił, że w tych internetach ciągle ktoś się z Passata nabija, ale myślę sobie: to daleko, to nas nie dotyczy. A tu taki cios w plecy i to od znajomych. Co za ludzie. Co za zazdrośniki. Nie wytrzymali. Jak to ich cudze szczęście w oczy kole. Rzuciłem na stół piterek spod pachy, co w nim noszę dokumenty i przepustkę na bramę i wskoczyłem do samochodu. Przejechałem koło Jarzyńskich raz i drugi, ale nic nie zauważyłem. Wreszcie postanowiłem iść na całość, zajechałem na ich podwórko.

- Jest Stasiek? - zapytałem wysiadając.
- A kręci się tu gdzieś. - odpowiedziała jego żona.

Po chwili zobaczyłem go, jak idzie w moją stronę. Co by tu powiedzieć?

- Cześć Stasiu, słuchaj.... nie masz pożyczyć widiowej dziesiątki? Kobita mnie męczy, żeby jej coś tam przymocować - człowiek w stresie wpada na najlepsze pomysły.
- No mam, chodź do garażu. Przy okazji coś ci pokażę. Samochód nowy kupiłem - uśmiechnął się Stasiek.
- Taa? Ja nie wiem, ja zarobiony jestem. Mówię ci, roboty tyle, że nie przerobisz, ale nadgodziny wpadną to i wypłatę się ładną odbierze.
- Woldzwagena kupiłem.

I otwiera drzwi do garażu, własnoręcznie zrobionego z tej płyty po rozebranych kontenerach, cośmy ją pożyczyli kiedyś z budowy. Jest. Już widzę błyszczący znaczek VW na klapie, ciśnienie mi rośnie, oddech przyśpiesza. Stasiek otwiera drugą stronę drzwi i...Golf! Golf! Twarz mi nieco pojaśniała. Tylko Golf. I do tego czerwony. Czuję, że wraca mi oddech i jasność widzenia.

- Jaki rocznik? A silnik? Benzyna!?
- Benzyna
- Czuję, że wracam do życia - aha, a klimę ma?
- No jakby nie miał? Ma!
- A daj zajrzeć.

Patrzę, a tam zwykłe okrągłe pokrętła. Ręczna! Roześmiałem się już całkiem rozluźniony, wychodząc klepnąłem Staśka po ramieniu i mówię:

- No Stasiu niezłe autko, pojeździsz sobie.
Stasiu kiwnął głową i cicho powiedział:
- Chciałem TDI.
- Tak, Stasiu, ale widzisz, za TDI to trzeba kupę kasy zapłacić, Kuupę. Toć płaciłem, to wiem. Danka mi mówi: tyle kasy, tyle kasy, Jezu. Jak pojechalim podjąć pieniądze na niego, to torebkę z kopertą z banku tak ściskała przy sobie jak niemowlaka, aż jej ręce zbielały. Dobrze, Stasiu, pojeździsz sobie. A co to, benzynka zła?

To mówiąc wziąłem z rąk Staśka wiertło, które mi wyszukał, odetchnąłem głęboko z wielką ulgą i z szerokim uśmiechem poszedłem do mojego Paska, który wydał mi się jeszcze lepszy niż wczoraj, jeśli to w ogóle możliwe. Wszedłem do domu, Danka właśnie nakładała obiad. Założyłem kapcie i włączyłem plazmę. Akurat leciały "Trudne sprawy". Lubię na to popatrzeć, nie powiem, bo to takie bardziej życiowe jest. Żona przyniosła mi talerz z zupą i postawiła na ławie, a ja jej mówię:

- Danka, nie masz się co martwić, na wsi ciągle nikt nas nie przebił - i rozluźniony siorbnąłem pierwszą łyżkę krupniku.
    Nazywam się Janusz. Kowalski Janusz. Piszę do internetu, żeby powiedzieć, że już mnie nosi. Nie mogę dłużej znieść tej ludzkiej zawiści, tej zazdrości, tego zaglądania sobie do kieszeni. A wszystko to przez samochód. Co ludzie mają do Passata? Dlaczego tak się śmieją z jego właścicieli? Niedawno sprawiłem sobie takie właśnie auto. Nie nowe. Na nowe, to wiadomo, tylko złodzieje mają, a ja jestem normalny człowiek, z pracy rąk żyję, nie to, co te letkusy przy komputerach i na jaki zarobiłem, taki mam. Złotówki kredytu na to nie wziąłem, to i teraz nie płaczę. Ale od jakiego czasu słyszę, że ludzie nie mogą przeżyć, że ja mam.Tak bardzo ich ten Passat uwiera. A zaczynało się tak dobrze...
    Żeby nie skłamać, muszę powiedzieć, że żyje nam się całkiem nieźle. Na wiosce jesteśmy jednymi z lepszych. Domek mamy ładny, z ogródkiem, niedawno ze szwagrem żem go ocieplił styropianem piąteczką, na dach się dało nową blachodachówkę, co ją jeden znajomy za flaszkę odkładał z tych odrzutów z trzeciego gatunku, polbruk się położyło z tych foremek, co żem je na giełdzie kupił, altana do grilla się robi, w domu plazma el dżi stoi, no można powiedzieć przepych. A to co się dzieje od kiedy zamieniłem Tico na Passata TDI to już w ogóle szaleństwo. Od razu zauważyłem takie jakby większe uważanie wśród ludzi. Niestety, pojawiła się i zazdrość. Zresztą nie ma się co dziwić, jak się widzi kogoś taką furą, to oko jednak trochę bieleje. Ja tam nikomu nie zazdroszczę, daj im tam Boże, po co to się denerwować. A co, mi ubędzie od tego, że sąsiad ma lepiej?

    Ale wracając do samochodu. Mój Passat to najlepszy wóz z najlepszym silnikiem pod słońcem, diesel 110-tka. Nie jakieś tam 90 koni dla pospólstwa, Danka, żonka, nawet chciała, bo widziała taniej, ale się uparłem i powiedziałem, że dziadować nie będę. Pamiętam jak dziś, jak pojechaliśmy z synem go oglądać do jednego handlarza. Miał na podwórku tych samochodów z pięć, ale albo jakaś francuszczyzna, albo włoskie badziewie, jakiś Ford wiadomo czego wort, he he, no i ten jeden jedyny Pasacik. Od razu widać klasę. Nadwozie karawan, kolor granat akryl, oryginalne kołpaki, tapicerka czarny welur i ten błyszczący znaczek VW na kierownicy. Słabo mi się zrobiło jak go zobaczyłem. Co prawda nigdy mi się kombi nie podobało, ale handlarz mówi, że to szczyt szpanu i za granicą nikt już sedana nie kupuje. Chłop kawał świata widział, to co się bedę z nim sprzeczał. Przebieg jedynie 152 tysiące. 100% oryginalny. Skąd wiem? Po pierwsze handlarz brał go dla siebie. Mówił, że nawet nie myślał o sprzedaży, bo jak jechał i go na trzech stacjach po drodze przy tankowaniu pytali czy nie sprzeda, to już wiedział, że trafił perełkę. Ale okazuje się, że jego znajomy akurat pozbywa się Audi A6 2.5 tdi kombi, interkuler, automat, no to skorzystał z okazji i przerzuca się na wyższą półkę. Audi A6...ech, może kiedyś. No więc dla siebie kręconego by nie brał. Poza tym przejechaliśmy się kawałek i jak przycisnął gaz do deski, to tylko czarno się za nami zrobiło, a mnie w welur wcisnęło. Pomyślałem: jakie odejście, jak ja tym będę jeździł? Sebek mówi:

    - Tata, ale pocisk.

    Nie ma to jednak jak 110-tka. Co prawda chłopak po przejażdżce przejrzał papiery i mówi, że tam w miejscu na moc jest wpisane 66 kW i to chyba jest 90 KM. Ale handlarz spojrzał na niego wrogo, potem z politowaniem pokiwał głową, wziął mnie za rękaw do tyłu samochodu i mówi:

    - Panie, wyglądasz pan na inteligentnego faceta, toć jakby to nie było 110 to to "I" w napisie TDI by było srebrne, tak? A jakie jest? Czerwone, panie, czerwone. To Niemiec by sobie malował literki na klapie? Toć pomyśl pan chwilę.

    I powiem że przekonał mnie tym argumentem. Co prawda jakaś pinda w okienku w rejestracji też mówiła, że to 90-tka, ale co ona tam wie. Zresztą, czy ja będę z bryfem na szybę naklejonym jeździł? Jest czerwone "I" na klapie i tyle w tym temacie.

    Jak już tak stałem z tyłu to chciałem zobaczyć jak wygląda bagażnik. Niestety nie chciał się otworzyć. Handlarz mówi, że Niemiec miał obcierkę parkingową i klapa się lekko zakleszczyła, ale da mi puszkę towotu, żebym sobie krawędzie przesmarował. To powinno pomóc. Swój chłop.

    No i najważniejsze - klima. Powiedziałem żonie, że co by to nie było, po Tikusiu klima musi być. I nie jakaś tam ręczna, bo to dla biedoty jest, ale full klimatronik. Więc pytam, czy jest, a handlarz:

    - Panie, no w takim aucie by nie było? - prowadzi mnie do środka i pokazuje rząd przycisków nad dziurą po radiu. - Klima jest do nabicia, bo Niemiec nie używał, kupił, ale
    wiecznie się przeziębiał i nie używał.

    Widać ten germański naród tak różny od nas nie jest. Ja tam też nie zamierzam używać. A co to za problem szybkę sobie trochę opuścić, żeby świeżego powietrza wpadło? A tak, włączę klimę i od razu ile więcej spali! Kogo stać na takie fanaberie!?

    Sporządziliśmy umowę, tzn. handlarz miał już gotową, wystarczyło podpisać. Nie bardzo ją rozumiałem, bo była po niemiecku, ale tam nad moim nazwiskiem było napisane Hans jakiś tam, czyli prawdę mówił ze od Niemca kupił. Później w wydziale komunikacji, jak się chwaliłem jaka to okazja mi się trafiła, pani się pytała gdzie byłem po to auto, to mówię, że tu i tu. A ona pyta, skąd je w Niemczech kupiłem, bo przecież osobiście musiałem być skoro jest umowa. Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć, pani się tylko roześmiała, pokiwała głową i poszła robić swoje. Skrzywiłem się tak lekko w uśmiechu i powiem, że do dzisiaj nie łapię tego żartu z moim wyjazdem do Niemiec.

    Tego dnia jak wracaliśmy nowym nabytkiem do domu, to puchłem z dumy. Zajechaliśmy przed dom, Danka wyszła, fartuch otrzepała, złożyła ręce jak do modlitwy i mówi:

    - Jezu jaki piękny. Toć to limuzyna.

    Nie mieliśmy specjalnie większych potrzeb, bo to i mortadeli jeszcze zostało, i kaszanka nie ruszona, ale nie mogliśmy się powstrzymać i pojechaliśmy na zakupy do Biedronki. No radość nas rozpierała po prostu jak wysiadaliśmy na parkingu. Miałem wrażenie, że wszyscy patrzą tylko na nas. Dla takich chwil się żyje. Zrobiliśmy zakupy i po raz pierwszy przekonałem się o zaletach kombi. Bagażnik wielki jak piwnica. Co prawda tej klapy jeszcze nie posmarowałem i za cholerę nie chciała się otworzyć, ale od środka, przez tylne oparcie, dało się wszystko spokojnie wrzucić, bo nie było rolety. Tzn. podobno była, ale handlarz miał ją u kolegi w warsztacie, potem miał dosłać, ale mówił że pomylił adresy. Potem dzwoniłem jeszcze kilka razy, ale już nikt nie odbierał, a potem był tylko nagrany głos, że abonent ma wyłączony telefon. Pewnie pojechał za granicę. Głupio mi się zrobiło, że bym go na koszty romingu naciągnął i dałem sobie spokój. W sumie bez tej rolety jest dużo wygodniej, bo to i sięgnąć można swobodnie, i przez szybę widać jaki piękny kufer ma nasze autko. A jak będę wiózł bosza od szwagra to się wsunie pod siedzenie i też będzie dobrze.

    Niestety kilka dni później przeżyłem spore załamanie nerwowe, częściowo związane z moim nowym nabytkiem. Akurat wróciłem z roboty, z jedynki, wszedłem do przedpokoju, omiotłem wszystko wzrokiem dookoła i pomyślałem, że razem z cyklinowaniem klepki na podłodze to i boazerię trzeba będzie papierem przelecieć, bo to już 20 lat jak lakierowana była. Weźmie się wolne w przyszłym tygodniu, to się akurat zrobi. Ale słyszę, że Danka po kuchni się miota i jakaś taka podminowana, garnkami tłucze, szafkami trzaska, a mdf drogi, więc pytam się, co do cholery wyprawia? A ona że Jarzyńscy, sąsiedzi nasi, dwa domy dalej, kupili Woldzwagena. Nagle poczułem się jakby mi ktoś przyłożył obuchem w łeb, zachwiałem się na nogach, ale przytrzymałem futryny i usiadłem na krześle w kuchni. Dobrze że koraliki zdjęte bo bym pozrywał.

    - Kedy? - zapytałem z trudem łapiąc oddech.
    - Wczoraj.

    Wiedziałem. Nasze szczęście nie mogło trwać wiecznie, ale dlaczego tak krótko? Już mi Sebek, syncio znaczy, mówił, że w tych internetach ciągle ktoś się z Passata nabija, ale myślę sobie: to daleko, to nas nie dotyczy. A tu taki cios w plecy i to od znajomych. Co za ludzie. Co za zazdrośniki. Nie wytrzymali. Jak to ich cudze szczęście w oczy kole. Rzuciłem na stół piterek spod pachy, co w nim noszę dokumenty i przepustkę na bramę i wskoczyłem do samochodu. Przejechałem koło Jarzyńskich raz i drugi, ale nic nie zauważyłem. Wreszcie postanowiłem iść na całość, zajechałem na ich podwórko.

    - Jest Stasiek? - zapytałem wysiadając.
    - A kręci się tu gdzieś. - odpowiedziała jego żona.

    Po chwili zobaczyłem go, jak idzie w moją stronę. Co by tu powiedzieć?

    - Cześć Stasiu, słuchaj.... nie masz pożyczyć widiowej dziesiątki? Kobita mnie męczy, żeby jej coś tam przymocować - człowiek w stresie wpada na najlepsze pomysły.
    - No mam, chodź do garażu. Przy okazji coś ci pokażę. Samochód nowy kupiłem - uśmiechnął się Stasiek.
    - Taa? Ja nie wiem, ja zarobiony jestem. Mówię ci, roboty tyle, że nie przerobisz, ale nadgodziny wpadną to i wypłatę się ładną odbierze.
    - Woldzwagena kupiłem.

    I otwiera drzwi do garażu, własnoręcznie zrobionego z tej płyty po rozebranych kontenerach, cośmy ją pożyczyli kiedyś z budowy. Jest. Już widzę błyszczący znaczek VW na klapie, ciśnienie mi rośnie, oddech przyśpiesza. Stasiek otwiera drugą stronę drzwi i...Golf! Golf! Twarz mi nieco pojaśniała. Tylko Golf. I do tego czerwony. Czuję, że wraca mi oddech i jasność widzenia.

    - Jaki rocznik? A silnik? Benzyna!?
    - Benzyna
    - Czuję, że wracam do życia - aha, a klimę ma?
    - No jakby nie miał? Ma!
    - A daj zajrzeć.

    Patrzę, a tam zwykłe okrągłe pokrętła. Ręczna! Roześmiałem się już całkiem rozluźniony, wychodząc klepnąłem Staśka po ramieniu i mówię:

    - No Stasiu niezłe autko, pojeździsz sobie.
    Stasiu kiwnął głową i cicho powiedział:
    - Chciałem TDI.
    - Tak, Stasiu, ale widzisz, za TDI to trzeba kupę kasy zapłacić, Kuupę. Toć płaciłem, to wiem. Danka mi mówi: tyle kasy, tyle kasy, Jezu. Jak pojechalim podjąć pieniądze na niego, to torebkę z kopertą z banku tak ściskała przy sobie jak niemowlaka, aż jej ręce zbielały. Dobrze, Stasiu, pojeździsz sobie. A co to, benzynka zła?

    To mówiąc wziąłem z rąk Staśka wiertło, które mi wyszukał, odetchnąłem głęboko z wielką ulgą i z szerokim uśmiechem poszedłem do mojego Paska, który wydał mi się jeszcze lepszy niż wczoraj, jeśli to w ogóle możliwe. Wszedłem do domu, Danka właśnie nakładała obiad. Założyłem kapcie i włączyłem plazmę. Akurat leciały "Trudne sprawy". Lubię na to popatrzeć, nie powiem, bo to takie bardziej życiowe jest. Żona przyniosła mi talerz z zupą i postawiła na ławie, a ja jej mówię:

    - Danka, nie masz się co martwić, na wsi ciągle nikt nas nie przebił - i rozluźniony siorbnąłem pierwszą łyżkę krupniku.
    Jeśli macie wolne 5 minut, warto obejrzeć ten filmik.
    6 marca 2015, 16:14 przez Italianiec (PW) | Do ulubionych | Skomentuj (2)
    Szwedzka mafia – Parkując na parkingu pod szkołą znalazłem tylko jedno wolne miejsce, było to idealne miejsce dla mojej saabinki, dzięki czemu nie czuła się taka samotna. Mam nadzieję, że właściciele volvo i drugiego saaba nie będą mieli nic przeciwko temu zdjęciu.
    Parkując na parkingu pod szkołą znalazłem tylko jedno wolne miejsce, było to idealne miejsce dla mojej saabinki, dzięki czemu nie czuła się taka samotna. Mam nadzieję, że właściciele volvo i drugiego saaba nie będą mieli nic przeciwko temu zdjęciu.
    Felgi w Lacetti – Tak wyglądają felgi prawie w każdym samochodzie Anglika cholerne lenie.
Po kupnie samochodu strasznie mnie to raziło w oczy, a że dziś miła pogoda i mam wolne zabrałem się za ich mycie. Efekt oceńcie sami.
    Tak wyglądają felgi prawie w każdym samochodzie Anglika cholerne lenie.
    Po kupnie samochodu strasznie mnie to raziło w oczy, a że dziś miła pogoda i mam wolne zabrałem się za ich mycie. Efekt oceńcie sami.
    W końcu znalazł wolne miejsce parkingowe –
    6 listopada 2014, 1:07 przez Norbi97 (PW) | Do ulubionych | Skomentuj
    Remont BMW cz. 8 – Po długim czasie moje e30 jest w końcu wolne od rdzy. Dużo już zrobiłem dla tego auta, ale to jeszcze nie koniec. Po wymianie blach przyszedł czas na malowanie elementów karoserii i konserwacje. Na efekt końcowy trzeba jeszcze chwile poczekać.
    Po długim czasie moje e30 jest w końcu wolne od rdzy. Dużo już zrobiłem dla tego auta, ale to jeszcze nie koniec. Po wymianie blach przyszedł czas na malowanie elementów karoserii i konserwacje. Na efekt końcowy trzeba jeszcze chwile poczekać.
    11 października 2014, 13:30 przez maciek532 (PW) | Do ulubionych | Skomentuj (1)
    Źródło:

    własne

    Każdy kto ma wolne 5 minut, powinien zobaczyć ten wspaniały film.
    2 października 2014, 20:30 przez ~Truck | Do ulubionych | Skomentuj (2)