Szukaj
Znalazłem 182 takie materiały
i po intensywnych poszukiwaniach supermoto miałem parę upatrzonych maszyn oczywiście 125/50 lecz brakowało mi trochę pieniędzy żeby coś kupić, albo jak już miałem wystarczająco dużo kasy to motocykl był jakieś 400 km od jakiegoś miasta. Z czasem doszedłem do wniosku że jednak 125/50 to jest zbyt duże ryzyko bo sam dojazd do szkoły to dla mnie 40 km dziennie (2 strony).
No i zauważyłem ładną Yamahe Aerox R Valentino Rossi (Jednak podchodziłem z dystansem do skuterów i nie zbyt podobała mi się myśl, że mam jeździć klozetem które wcześniej tak wyśmiewałem) No ale z racji nagłej potrzeby dojazdu do szkoły kupiłem Aerox'a i mam go już 2 tydzień i jestem zadowolony dodam tylko że Aerox jest full seria (między innymi dlatego go kupiłem) jedyne co nie ma seryjnego to sprzęgło. Ma on zamontowane sprzęgło Stage6 i to wszystko. Jest on w pełni odblokowany v max to około 90km/h (dla mnie i tak mało bo KMX miał v max około 150-160km/h)
No i na razie tyle
Na wiosnę planuje kupić znowu jakąś 50 lecz tym razem już s powrotem jakieś enduro i polatać do września, sprzedać i kupić sobie Już porządne supermoto (we wrześniu przyszłego roku Będzie 18 :D)
A no i Ten Aerox na zdjęciu tutaj, to nie mój, ale nie mam zdjęć mojego i dałem jakieś z neta, różni się tylko tym, że mój ma wszystko oryginalne i seryjne czyli w tym przypadku różni się tylko kierownicą.
Budowa trwała ponad dwa miesiące, zużył na niego ponad 1500 elementów, które kupił w sklepach Lego. - Autobus jest w biało–czerwony jak w czasach PRL. Otrzymał warszawskie oznaczenia, czyli herb miasta - syrenkę oraz numery taborowe. Ma też logo Ikarusa – mówi Mateusz. Dodaje, że jego autobus to miniatura Ikarusa 260.04 o numerze taborowym 289, który należy do Klubu Miłośników Komunikacji Miejskiej w Warszawie.
- Pojazd został zbudowany w skali 1:25. Autobus ma 44 cm długości, 10 cm szerokości oraz 12,4 cm wysokości. Ma otwierane wszystkie drzwi oraz skrętną przednią oś. W środku znajdują się pasażerowie, którzy zajęli prawie wszystkie 22 miejsca siedzące dostępne w Ikarusie – wylicza młody konstruktor. Dodaje, że nie mogło zabraknąć kierowcy, który siedzi w swojej kabinie i kieruje pojazdem. Ma do swojej dyspozycji kilka ważnych elementów: prędkościomierz, dużą kierownicę, gaśnicę, skrzynię biegów oraz kubek z ciepłą herbatą. - Drzwi od kabiny się otwierają, kierowca może spokojnie wysiąść z autobusu – opowiada Mateusz.
Jego Ikarus 260.04 bierze udział w konkursie LEGO Cuusoo: http://lego.cuusoo.com/ideas/view/38877 -
Potrzebuję aż 10 tysięcy głosów. Jeśli je uzbieram, to pojazd będzie wyprodukowany w formie zestawów Lego – tłumaczy. I zachęca do głosowania. - Może wkrótce Ikarus 260.04 będzie pierwszym polskim oficjalnym zestawem klocków Lego, dostępnym na całym świecie? – zastanawia się Mateusz.
Widowiskowość sprawiła, że publika również pokochała drifting. Jednak wietrzne, górzyste okolice nie były najlepszym miejscem do obserwacji zmagań. W ten sposób technika „zoku” przeniosła się na ulice wysokozurbanizowanych japońskich miast. Tutaj czas przestał odgrywać decydującą rolę. Liczyła się reakcja publiczności, więc przejazd musiał być jak najbardziej widowiskowy. Tak zrodziła się kultura driftingowa.
Kolejnym etapem ewolucji było ucywilizowanie driftingu. „Jazda figurowa” samochodem trafiła na zamknięte obiekty. Drifting szybko zdobył tak dużą popularność, iż zdecydowano się na rozgrywanie odrębnych zawodów w tej dyscyplinie. Ikaten, bo tak nazywano rywalizację drifterów, rozgrywano w całej Japonii. Najpopularniejsza z nich nazywała się Driving Search i były to pierwsze profesjonalnie oceniane zawody. Była to też pierwsza impreza ponadregionalna. Do rywalizacji stawało szesnastu zawodników reprezentujących swoje regiony – ta tradycja przetrwała do dziś. Obecnie największe zawody to D1 Grand Prix rozgrywane od roku 1998 w Japonii oraz w Stanach Zjednoczonych. Obecnie składają się one z kilku eliminacji rozgrywanych w obu krajach i finału, w którym Amerykanie konkurują z „wielką szesnastką” z Japonii.
Drifting zdobył ogromną popularność nie tylko w Kraju Kwitnącej Wiśni, gdzie wydano nawet „Biblię driftu”. Szybko zawojował także serca australijskich i amerykańskich tunerów. W Europie najpierw trafił do Wielkiej Brytanii, jednak najważniejsza do tej pory impreza driftingowa na starym kontynencie odbywała się pod koniec maja na torze Hockenheim w Niemczech podczas GP Tunerów. Jej początki sięgają roku 2000, a czwartą edycję Drift Competition wygrał prezes PFD, Maciej Polody.