Poprzednio opisałem rys historyczny reflektorów w samochodzie. Dziś o tym, jak prawidłowo używać świateł. Powiesz pewnie, że to artykuł niepotrzebny. Otóż niekoniecznie. Jeżdżę sporo i widzę, co się dzieje...
Światła do jazdy dziennej
W roku 2007 wprowadzono w Polsce obowiązek jazdy z włączonymi światłami przez całą dobę. W roku 2008 wypuszczono pierwsze światła dzienne LED (Audi), a w roku 2011 UE nakazała producentom obligatoryjny montaż takich lamp w każdym nowym samochodzie. Rozpoczęło się szaleństwo LED. Temat oczywiście podchwycili Chińczycy i zaczęli zalewać rynek swoimi produktami o dumnej nazwie Daytime Running Lights. A Polacy je bardzo chętnie kupowali i mocowali gdzie popadnie (kij z tym, że punkty mocowania są ustalone normami). Największym wzięciem oczywiście cieszyły się najtańsze możliwe zestawy DRL.
Przyznaję się bez bicia - sam z ciekawości zakupiłem takie światła. Ale tylko po to, by zaprezentować je na jednym ze zorganizowanych przeze mnie zlotów i porównać do dobrych markowych produktów. Pierwszym zaskoczeniem po otwarciu było to, że mój zestaw okazał się zestawem do samodzielnego montażu, i to dosłownie. Wyjęły się najpierw same klosze, a potem reszta zestawu. Śrubki, które miały to trzymać w kupie były w osobnym woreczku. Tyle dobrego, że przed skręceniem w całość można było lampę uszczelnić na silikon. Zastosowano tam zwykłe diody LED. Nie diody mocy, ale zwykłe normalne ledwo świecące diody LED. Dodatkowo klosz stanowiła soczewka, która skupiała światło LED. A światła dzienne powinny rozpraszać światło. Po to, by widział je każdy uczestnik ruchu. Bo jak takie skupione światło ustawisz nisko, to będą je widzieli kierowcy osobówek, ale ciężarówek już nie. Jak wysoko - dostrzegą je tylko kierowcy ciężarówek. Nie mówiąc już nic o tym, że jak świeci słońce, to tych pseudo dziennych w ogóle nie widać. Nie wiem, jakim cudem to uzyskało homologację, która o dziwo jest wybita na kloszu. Chyba homologowali je gdzieś w Iranie, bo na pewno nie w Europie.
Ale to nie wszystko. Są jeszcze lepsi. Kupują oni taśmy LED na metry, o na przykład takie:
I montują je w reflektory, wmawiając wszem, a przede wszystkim sobie, że mają światła do jazdy dziennej. Serio.
Czy LED-y zamiast dziennych to zło? Oczywiście, że nie. Ale pod warunkiem zakupu firmowego oświetlenia. A ono kosztuje. Nie 20, a 200 złotych co najmniej. Światła takie nie włączają się wraz z włączeniem zapłonu, tylko po uruchomieniu silnika, a po jego zgaszeniu często świecą się jeszcze około 30 sekund (kompatybilność z systemem start/stop). Po zapaleniu lamp głównych mogą się przyciemniać, pełniąc funkcję świateł pozycyjnych przednich (wtedy trzeba w samochodzie zlikwidować oryginalne światła pozycyjne, ale w zestawie są dołączone specjalne nieświecące zatyczki, które wkładamy w miejsce żarówek, wskutek czego elektryka samochodu nie widzi błędów przepalonej żarówki). I takie światła mają sens, bo naprawdę je widać. No i mają naprawdę szerokie kąty świecenia, więc widzą je wszyscy! Jest jeszcze jeden powód dla którego ja zdecydowałem się na światła dzienne. Otóż mam w samochodzie światła ksenonowe. Są bardzo dobrze ustawione. Podczas jazdy pod słońce w godzinach koło południa w wczesnym popołudniem zwyczajnie nie było widać, że świecą. Kierowcy notorycznie migali mi przypominając, bym włączył światła. Co było irytujące, bo światła miałem włączone. Czarę goryczy przelało to, że policja chciała mi wlepić mandat (za niemanie świateł) i musieliśmy wręcz udowadniać, że światła były włączone podczas jazdy z jednym policjantem w moim aucie i z drugim w radiowozie jadącym z naprzeciwka. Po założeniu DRL problem się skończył.
Na zdjęciu światła pozycyjne (przyciemnione)
Światła dzienne (pełna moc). Możecie mi wierzyć, świeciły mocno pomimo dnia.
Komentarze