Jest rok 1954. W salonie w Nowym Jorku Mercedes pokazuje samochód, który stanie się sensacją. To model W198 - nieprzyzwoicie drogi i niesamowicie piękny pierwszy powojenny niemiecki supersamochód.
By zrozumieć jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak i że ten samochód mógł w ogóle nie powstać - musimy się cofnąć do roku 1945.
2 sierpnia 1945 po konferencji poczdamskiej Niemcy zostały podzielone na 4 strefy wpływów. Radziecką, brytyjską, francuską i amerykańską. Firmy samochodowe, które dostały się pod radziecką strefę okupacyjną miały pecha - ich fabryki zostały częściowo rozebrane i wywiezione w głąb ZSRR. I to nie tylko fabryki, bowiem inżynierów zatrudnionych w owych fabrykach też deportowano. Taki los spotkał fabryki BMW z Eisenach i Audi z Zwickau.
I tak w roku 1954 Audi już nie istniało, a jeszcze nie zostało reaktywowane, tylko byli pracownicy ze Zwickau osiedlili się w Ingolstadt i jako Auto Union AG produkowali przedwojenne auta DKW (które należało do Auto Union), BMW produkowało model 501 i przymierzał się do produkcji modelu 502 w swoich odbudowanych po wojnie fabrykach w Monachium.
VW trzaskał tysiącami tanie jak barszcz Garbusy i Transportery. Porsche robiło model 356, Speedstera i 550 Spyder (który nie miał najlepszej opinii i w którym ze światem pożegnał się James Dean), ale oni mieli profity ze sprzedaży Garbusa.
Najbardziej upiekło się Mercedesowi. W wyniku zawirowań wojennych nie rozebrano mu fabryki i podobnie jak BMW oraz Porsche trafiło do amerykańskiej strefy okupacyjnej, a także fabryka Mercedesa najmniej ucierpiała w wyniku działań wojennych. A Amerykanie jak wiemy kochają samochody, więc fabrykę Mercedesa szybko przywrócono do stanu używalności.
I tak mniej więcej przedstawiały się czasy, w których powstał W198. Niemcy podnosiły się po wojnie i kraj potrzebował dużo samochodów użytkowych oraz tanich samochodów osobowych. I nagle Niemcy zaprezentowali coś, co było demonstracją siły. Pokazem - my też potrafimy. Oto narodził się Mercedes 300 SL.
Z racji charakterystycznie otwieranych drzwi nazwany został Gullwing. Takie drzwi były koniecznością. Najpierw bowiem stworzono ramę przestrzenną do tego pojazdu, a następnie ubrano ją w karoserię.
I okazało się, że żadne konwencjonalnie otwierane drzwi nie pasują. Zdecydowano się na takie otwierane ku górze. Ze względu na kształt drzwi nie było mowy o otwieranych oknach. Uchylały się jedynie trójkątne szybki.
By ułatwić wsiadanie skonstruowano specjalnie łamaną kierownicę - przez to uprawiało się mniej ekwilibrystyki podczas prób zajęcia miejsca za kierownicą.
Silnik - 3-litrowy, rzędowy, sześciocylindrowy z mechanicznym bezpośrednim wtryskiem benzyny. Tak - bezpośredni wtrysk benzyny był już dostępny w latach 50. XX wieku. Moc silnika to 215 KM, max moment obrotowy to 275 Nm i te wartości pozwalały rozpędzić ważące 1293 kg auto do prędkości 217 km/h, a pierwszą setkę kierowca widział po 8,8 sekundy. Hamulce? Oczywiście bębnowe.
Samochód kosztował bajońskie 29 000 marek. Podczas gdy Mercedes W187 (odpowiednik dzisiejszego Mercedesa CL) kosztował 11 000 marek za bogato wyposażoną wersję, Mercedes W186 (odpowiednik dzisiejszej S klasy) kosztował w roku 1954 19 900 marek (z oponami) - bez opon ponad 2000 marek mniej (serio - takie mieli cenniki), za Garbusa trzeba było wyłożyć w zależności od wersji silnikowej 3950 - 4850 marek, a za kabriolet około 6 000 marek.
Komentarze