W maju 1963 roku nazwy były zawężone do czterech: Monte Carlo, Monaco, Torino i Cougar. Pierwsze dwie nazwy odpadły jako zastrzeżone. Ostatecznie padło na Torino, bo nieodparcie kojarzyło się z zagranicą (z miastem Turyn), a Ford miał kłopoty z nazwami, która brzmiałyby egzotycznie. Nazwa Torino upadła przez przypadek. A w zasadzie przez romans Henry'ego Forda. Jak? Ano w tym czasie przeprowadzał on sprawę rozwodową z żoną, którą porzucił dla poznanej w Paryżu Włoszki - niejakiej Cristinie Vettore Austin. Specjaliści Forda uznali, że w tej sytuacji nazywanie samochodu Torino byłoby faux pas.
Więc auto znów nie miało nazwy. Na ratunek przyszedł niejaki John Coniey, który już dla Forda wymyślił parę nazw, między innymi Thunderbird i Falcon. Poszedł do biblioteki, by wyszukać nazwy zwierząt i wrócił z paroma, wśród których były między innymi: Bronco (półdziki koń), Puma, Cheetah (gepard), Colt (źrebak), Mustang (dziki koń) i Cougar (puma). Powiedział, że stawia na Mustanga, bo:
>>Agencja reklamowa orzekła, że nazwa ta „wywołuje ekscytację otwartą przestrzenią i jest amerykańska jak diabli”.<<
I tak oto amerykański jak diabli samochód uzyskał amerykańską jak diabli nazwę - MUSTANG.
Gdy sylwetka była już gotowa, przyszedł czas na wnętrze. W firmie Mustang uchodził za Thunderbirda dla ubogich, wobec czego jego twórcy nie chcieli wypuszczać na rynek Mustanga dla ubogich. Każdy Mustang na wyposażeniu seryjnym miał mieć składane siedzenia, winylowe elementy dekoracyjne, kołpaki na kołach i miękkie dywaniki. Przed wprowadzeniem na rynek zrobiono eksperyment. Zaproszono 52 małżeństwa i pokazano im Mustanga, a ich reakcję nagrywano na taśmie. Zapytano o szacowaną wartość i zapytano, czy by kupili ten samochód. Wszyscy wycenili auto na około 3500 dolarów i powiedzieli, że nie kupią, bo jest za drogi. Gdy jednak dowiadywali się o szacowanej cenie 2500 dolarów, 80% ankietowanych odrzekła, że chce go mieć. Jeden z ankietowanych powiedział nawet:
>>Gdybym ten samochód zaparkował obok domu, wszystkich sąsiadów zżerałaby ciekawość, skąd nagle wziąłem tyle forsy.<<
Czyli dzięki temu eksperymentowi Iacocca dowiedział się jednego - trzeba wszędzie podkreślać atrakcyjną cenę nowego modelu.
Czas płynął nieubłaganie i oto nadszedł rok 1964. Cenę auta ustalono na 2368 dolarów. Dla Mustanga nadszedł korzystny czas. Wyraźnie poprawiła się koniunktura w USA, poprawiły się też nastroje społeczeństwa. Amerykanie z optymizmem spoglądali na swoją przyszłość. 9 marca 1964 roku z taśm zjechał pierwszy Mustang. Planowano do dnia premiery wyprodukować co najmniej 8160 samochodów. Po jednym dla każdego dealera. I każdy dealer miał otrzymać Mustanga do dnia premiery i nie wolno było mu pokazywać samochodu przed 17 kwietnia.
I oto nadszedł sądny dzień i w telewizji pojawiła się ta reklama
Oraz ta
A dodatkowo Ford wykupił reklamy w 2600 gazetach, w każdej podkreślając cenę swojego produktu. A potem, jak mówią, wszystko jest historią, bowiem to, co się działo, przeszło najśmielsze oczekiwania twórców modelu. Dealerzy donosili o szturmie na ich siedziby i żalili się, że muszą tyle pracować, przyjmując coraz to nowe zamówienia na samochód.
>>W Chicago jeden z pośredników musiał zamknąć swój salon w obawie przed naporem tłumu. Pewien agent z Pittsburgha donosił, że ciżba klientów była tak gęsta, iż nie mógł zdjąć swego Mustanga z podnośnika w myjni. Jeszcze inny sprzedawca, w Detroit, stwierdził, że tak wielu ludzi przyjechało na pokaz Mustanga, iż jego parking wyglądał jak miejsce zlotu samochodów. W miejscowości Garland w Teksasie tamtejszy agent Forda miał piętnastu potencjalnych nabywców na jednego Mustanga stojącego w oknie wystawowym. Sprzedał go oferentowi, który przebił pozostałych, gdyż uparł się spędzić następną noc w samochodzie, by nikt inny nie mógł go uprzedzić w czasie sprawdzania ważności jego czeku. W salonie sprzedaży w Seattle zdarzył się wypadek: kierowca przejeżdżającej betoniarki uległ takiej fascynacji ustawionym w witrynie Mustangiem, iż stracił panowanie nad swym pojazdem i wjechał do środka, rozbijając szybę wystawową.<<
Co do samej sprzedaży, to planowano sprzedać 75 000 Mustangów w ciągu pierwszego roku. Problem w tym, że tyle sprzedano już po trzech miesiącach, a po kolejnym miesiącu liczba sprzedanych aut przekroczyła 100 000. A potem liczba zamówień rosła. Miało to związek z entuzjastycznym przyjęciem Forda przez prasę branżową. Time i Newsweek opublikowały Mustanga na swych okładkach i szacuje się, że dzięki tym dwóm czasopismom sprzedano około 100 000 Mustangów. Szybko stało się jasne, że jedna fabryka nie podoła zamówieniom na Mustanga. Początkowo Mustangi występowały jako dwudrzwiowe coupe i kabriolet. Dodatkowo w sierpniu 1964 wprowadzono wersję fastback i Amerykanie oszaleli na punkcie Mustanga. Uruchomiono więc drugą fabrykę produkującą samochód, a zaraz potem trzecią. I one ledwo nadążały z produkcją samochodów. 16 kwietnia 1965 roku pewien młody Kalifornijczyk kupił czerwonego sportowego Mustanga ze składanym dachem. Był to 418 812 Mustang sprzedany w ciągu pierwszego roku produkcji. I to on ustalił nowy rekord sprzedaży w Fordzie. Milionowy Mustang opuścił fabrykę niecały rok później, w marcu 1966 roku. Iaocca triumfował. W ciągu dwóch lat Mustang przyniósł firmie 1,1 miliarda dolarów zysku netto. I to ówczesnych dolarów, bez przeliczenia na dzisiejsze pieniądze z uwzględnieniem inflacji. Tak potężny był to samochód. A taki mały i niepozorny...
Dobrze, skoro już historię powstania Mustanga mamy za sobą, przejdźmy do samego auta.
Mustang może się podobać lub nie. Jednak nikt nie przejdzie obok niego obojętnie. Mi osobiście podoba się, i to bardzo. Takie piękne, zgrabne auto. Małe jak na warunki amerykańskie, jednak w Europie to raczej klasa średnia. Długość auta to 4,6 metra. Sylwetka auta pomimo długiej machy jest zgrabna, a jego linie naprawdę lekkie.
Co do reszty - silniki jakie gościły w Mustangach pierwszej generacji miały pojemności od 2.8 (105 KM) do 7.0 litra (375 KM). Jednak najpopularniejszy silnik to bez wątpienia 4.7-litrowe V8 (289) o mocy 200 lub 225 KM. Ten silnik był jakby skrojony dla tego Mustanga.
Co do hamulców - cóż. Układ jednoobwodowy, z bębnami na 4 kołach, bez wspomagania. Na czymś oszczędzać trzeba było, więc padło na hamulce. Wszystko według amerykańskiego podejścia do motoryzacji. Ma się rozpędzać, a hamowanie jest mało istotne. USA jest duże, więc w którymś stanie się na pewno zatrzyma. Ponieważ w Polsce najdłuższa droga mierzy tylko 849 kilometrów, to Mustangi sprowadzane do naszego kraju są wyposażane w prawilny dwuobwodowy układ hamulcowy ze wspomaganiem i hamulcami tarczowymi z przodu. Właściciele robią to na własny koszt, by uniknąć opuszczenia kraju podczas hamowania.
Wnętrze pojazdu natomiast wygląda naprawdę rewelacyjnie. Patrząc na te chromy, winyle czy dodatki zastanawiamy się, jak udało się Fordowi zrobić coś tak doskonałego w tak niskiej cenie. We wnętrzu prócz chromów smaczku dodają choćby tak zaprojektowane lampki, jak ta na dole tunelu środkowego.
Komentarze