Dlaczego wielki? To proste: ostatni model Ferrari który miał turbo za siedzeniami zakończył swoją karierę w 1992 roku, był to Ferrari F40. Do tego tym razem tak prędko się nie rozstaną.
Tak oto, na zeszłorocznych targach w Genewie, zadebiutował Ferrari California T.
Przejdźmy zaraz do silnika. Jest to widlasta ósemka o pojemności 3855 cm³ wspomagana dwiema turbosprężarkami, co na hamowni oznacza 560 KM i 755 Nm.
Inżynierowie Ferrari twierdzą, że ten silnik ma bardzo zbliżone zachowanie do silników wolnossących. Turbina Twin Scroll, płaski wał korbowy i inne dopracowania sprawiają, że turbodziura jest o wiele mniejsza i wkręca się w obroty jak prawdziwy samochód sportowy.
Nowa California bazuje na starej Californii, ale oprócz mechanizmu składania dachu wszystko zostało w nim zmienione. Nie jest to wielka zmiana, dlatego California T jest uważana za ewolucje poprzedniego modelu.
Ewolucje łatwo zobaczyć patrząc na samo nadwozie. Ulepszono go z funkcjonalnego punktu widzenia: California T jest teraz bardziej przestrzenna i ulepszono aerodynamikę. Karoseria została "oczyszczona" z elementów "retro" poprzedniego modelu. Czy to wyszło na lepsze czy nie, to jest kwestia gustu.
W środku zmiany też są minimalne, oprócz obrotomierza i dodania literki "T" na kokpicie pomiędzy środkowymi nawiewami znajduje się wyświetlacz, który pokazuje różne parametry dotyczące jego serca.
Komentarze