Dzisiaj, kiedy o kształcie i parametrach samochodu decydują w głównej mierze unijni urzędnicy i księgowi, bardzo często wzdychamy do niepowtarzalnych konstrukcji sprzed lat. Samochodów wielkich, paliwożernych i tak dalekich od ekologii, jak tylko możliwe. Nawet jednak wśród tych wynalazków znajdowały się patenty gotowe zaskoczyć nawet najbardziej szalonego wynalazcę. Oto 10 najdziwniejszych pomysłów znalezionych w starych samochodach.
Podświetlane opony
Dzisiaj co bardziej pozbawieni wyczucia miłośnicy motoryzacyjnego tuningu kolorowymi neonami podświetlają sobie podwozia. Co sprawdza się w grach Need for Speed czy na ulicach Sosnowca, nie do końca musi odpowiadać w cywilizowanym świecie. Sam pomysł świecącego „dołu” ma jednak swoje dalekie tradycje sięgające 1961 roku. To właśnie wtedy znany po dziś dzień producent ogumienia, Michelin, zaproponował... podświetlane opony - z żarówkami umieszczonymi wewnątrz nadmuchiwanych dętek. Rewelacyjny pomysł, z którego firma równie szybko się wycofała. Nie wiedzieć czemu...
Przedział pasażerski
Dopiero od niedawna o dobro zwierząt dba się bardziej niż ludzi. W starych dobrych czasach czworonogi nie miały tak dobrze jak dzisiaj i takie wynalazki jak zewnętrzna torba do przewozu zwierząt nie budziły świętego oburzenia TOZ-ów. Mimo wszystko jednak na montaż worka do przewozu psa nie zdecydował się żaden z producentów samochodów. Z jednej strony trochę szkoda, z drugiej - to chyba jednak byłby sadyzm.
Nie całkiem mini bar
Mimo że prawo w niemal wszystkich państwach na świecie kategorycznie tego zabrania, jedna czy dwie lufki na odwagę przed wyruszeniem w podróż mogłyby wyrządzić więcej dobrego niż złego - chociażby zrelaksować niektórych kierowców, którzy wobec braku powyższego dopiero na drodze dają upust swoim frustracjom i negatywnym emocjom. Jednak Cadillac Eldorado i wiele innych samochodów z lat 50. miał na wyposażeniu elegancki minibarek. W nim - szlachetna whisk(e)y i zestaw szklaneczek, zestaw do makijażu czy gustowna papierośnica. I hasło „by żyło się lepiej” nabiera lepszego, bo realnego brzmienia.
Identyfikacja sprawcy kolizji
Parkingowa stłuczka - samochód rozbity, a sprawcy nie ma, bo uznał, że ma ciekawsze zajęcia, niż przyznanie się do winy? To nic szczególnie rzadkiego ani dzisiaj, ani w latach 30., kiedy zaproponowano specjalne tabliczki przyczepiane do zderzaków. Na owych tabliczkach miały znajdować się dane identyfikujące pojazd lub kierowcę (mniejsza o to, czy były to wówczas numery rejestracyjne, czy imię, nazwisko i adres właściciela samochodu). W momencie uderzenia tabliczki te odłamywały się od zderzaków. Nawet jeśli więc sprawca kolizji odjeżdżał, tabliczka identyfikująca go pozostałaby na miejscu. I nici z wielkiej ucieczki.
Amfibia
Samochody, które miały umieć jeździć i pływać naraz, miały zwykle jedną drobną wadę - beznadziejnie się nimi i jeździło, i pływało. Zwykle bardzo łatwo było też zatonąć - wystarczyło, że nawalił jeden drobny element pilnujący, by cała ta kupa żelastwa nie poszła na dno. Jednak Amphicar - z umieszczonym z tyłu silnikiem Triumpha - produkowany był zaskakująco długo, bo w latach 1961-1968, co oznaczało, że znajdowali się na niego nabywcy gotowi zaryzykować podążenie ścieżką wytoczoną przez RMS Titanic.
Trzy koła
Jaki mógł być powód, by montować trzy koła zamiast dwóch lub czterech? Złośliwi stwierdziliby zapewne, że to dla tych, których przerasta utrzymanie równowagi na dwóch. Historia ma jednak na ten temat inne zdanie. Reliant Robin, najśmieszniejszy z angielskich samochodów (i zarazem najczęściej wyśmiewany), miał trzy koła nie dlatego, by rozwiązać problemy z równowagą (te - jak pokazuje doświadczenie - bynajmniej nie zostały rozwiązane), ale by uniknąć wyższych opłat, np. za ubezpieczenie. 3-kołowy Reliant Robin według angielskich przepisów nie był samochodem, więc by się nim poruszać, wystarczało prawo jazdy na motocykle.
Komentarze